Sandomierz, to miasto zwyczajne i jednocześnie niezwykłe. Jak to w życiu bywa, poprzez ludzkie wybory etyczne i estetyczne, niczym w średniowiecznym tyglu miesza się w nim piękno z brzydotą, cnota z występkiem, prawda z fałszem. W powszechnej opinii jest to miejsce trudne do życia, które nie ma szczęścia. Nie ma jednak szczęścia i pomyślności tam, gdzie nie ma właściwych wyborów opartych na nierozerwalnych wartościach takich jak dobro, prawda i mądrość. Co więc jest nie tak? Natura tej osobliwej siły fatalnej ciążącej nad miastem, bodajże od końca „złotego wieku”, jest nierozpoznana, najczęściej zrzuca się winę na niesprzyjający splot wydarzeń historycznych i politycznych układów, a może to coś, co wywołuje bolesny brak szczęścia tkwi w źródłach tutejszej wody albo w powietrzu? I na nic się zda budowanie wymyślonych przez wiek XX strategii rozwoju i strategii marek, opisywanych pytyjskim językiem, które badają i ujmują jedynie już istniejący stan rzeczy, bo wszystko co stanowi o współczesnej sile i pozycji Sandomierza zostało już dawno wykreowane i podąża swoim własnym torem.
Porzucając żartobliwy ton należy przyznać , że mimo fatalizmu, w Sandomierzu coś się jednak udało. Odnowione miasto i jego najcenniejsze zabytki, ujarzmiona przyroda z zadbanymi trasami i zakątkami, odrodzone rzemiosło złotnicze, nieco później odrodzona tradycja winiarska. Istnieją jednak obszary tak oczywiste, że aż zapomniane. Te obszary to wszechobecna sztuka, z którą stykamy się w małym, ale wiekowym Sandomierzu na każdym kroku i oczywiście szeroko pojęta kultura, wyznaczające zarówno relacje człowieka z człowiekiem i człowieka z przyrodą, jak i obejmujące całokształt duchowego i materialnego dorobku sandomierskiego społeczeństwa; wymagające nie tylko sprawnych rąk i mądrych głów artystów i konserwatorów, ale i wielkiej wrażliwości elit rządzących.
Na Sandomierz patrzymy najczęściej przez pryzmat jego historycznej przeszłości połączonej z urodą zmieniającego się krajobrazu. Patrzymy na miasto królewskie, miasto męczenników, świętych i błogosławionych, na miasto współczesne podążające to codziennym, to świątecznym rytmem życia (religijnego lub świeckiego), ożywające i gwarne w miesiącach letnich, a zamierające jesienią – cudownie puste, wyciszone, sprzyjające refleksji. Patrzymy na efekty polityki kulturalnej: wyjątkowe działania takie jak festiwale muzyczne i filmowe, wystawy sztuki w muzeach i galeriach, patrzymy też niestety na kuriozalne imprezy o charakterze nijakim. Zapomnieliśmy o artystach współczesnych….
Zrodziło się ich w Sandomierzu i ziemi sandomierskiej niewielu, z kolei wielu znamienitych przyjeżdżało tu na plenery, ale nigdy nie powstało żadne ugrupowanie czy też kolonia artystyczna, które na długo otoczyłyby miejscowe życie kształtem dobrej sztuki, nadawałyby ton takiemu życiu. W tworzenie lokalnego środowiska artystycznego zaangażowały się władze Sandomierza dopiero około 1980 roku, dzięki czemu związało z miastem swe losy kilku plastyków, artystów malarzy i grafików, przynosząc mu chlubę na skalę co najmniej ogólnopolską. Od tego czasu upłynęło już… 40 lat, a przecież w tok każdego istnienia wpisany jest kres. Może warto ponownie sięgnąć do tego, co już sprawdzone?
Był taki czas, w latach 1997-2012, kiedy Sandomierz znajdował się na szlaku największych w Polsce warsztatów plastycznych, na długiej trasie wykraczającej poza granice kraju, występując obok Granady i Toledo, Avignonu, Wenecji, Urbino, Florencji, Cambridge, Delft czy Sieny. W miesiącach letnich – zazwyczaj na przełomie lipca i sierpnia – kilkudziesięciu młodych ludzi ogarniętych pasją twórczą i chęcią nauki malarstwa i rysunku rozpraszało się po różnych zakątkach miasta w poszukiwaniu swoich „miejsc magicznych”. Siadało z deskami malarskimi i kartonami jak niegdyś uczniowie Pruszkowskiego, Czajkowskiego, Tomorowicza czy Millera. Po całodziennym rysowaniu i malowaniu zaczynały się wieczorne korekty, wykłady i filmy o sztuce i architekturze, kompozycji, proporcjach, perspektywie, przestrzeni, świetle, materii, kolorze i technologii malarskiej… Organizator Letniej Akademii Sztuki, prof. Wojciech Hildebrandt (Wielkopolska Szkoła Architektury i Sztuki), tak zapraszał do Sandomierza: Serce polski chcesz poznać definicję polskiej architektury? Zobaczyć najpiękniejszą panoramę miasta, z kolekcją wież na wzgórzu? Przyjedź do Sandomierza! Nigdzie tak nie pachną kwiaty na łąkach, nie rozpływają się tak w ustach wielkie morele, nie brzmi muzyka kościelnych organów. Takich kolorów jak w Sandomierzu latem, nie uświadczysz poza Italią. Znajdziesz tu tajemnicze podziemia i dzikie, głębokie jary w samym środku miasta. Liczni świadkowie potęgi dawnej Rzeczypospolitej. Zamek Królewski – dziś muzeum i centrum kultury, katedra, ratusz na krzywym rynku, kamienice z podcieniami i Dom Długosza. Piękne kościoły i bogate klasztory. A nieopodal drewniane dworki ukryte w zieleni. Wielka makieta idealnego miasta na wzniesieniu i szeroko rozlana Wisła w dole. Serdeczni, gościnni mieszkańcy. Miasto sztuki. Na naszej mapie plenerów Sandomierz to numer 1. Przyjeżdżali przez 16 lat. Zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, tęskniliśmy za nimi, za tym cudownym młodzieńczym zamieszaniem, które wprowadzali w nasze życie. Któregoś lata już się nie pojawili. Może ktoś wypełni tę pustkę? Zaproszenie nic nie straciło na aktualności.
Miasto to ludzie. Tacy co są tu na stałe i tacy, którzy wpadają tu ze świata na chwilę. Ważne by zatrzymać na dłużej tych „uskrzydlonych”, pełnych inspiracji, którzy otworzą nam nowe horyzonty intelektualne prowadzące do polepszenia jakości życia (materialnego jak i duchowego), potrafiących urzeczywistniać to, co innym wydaje się niemożliwe. Chciałabym widzieć Sandomierz szeroko otwarty na ludzi związanych ze sztuką, jako miasto niekończących się wakacyjnych plenerów, wystaw nie tylko w salach muzealnych – także ulicznych, ogrodowych, na dziedzińcach, tworzonych spontanicznie i gdziekolwiek. Miasto pełne galerii i małych galeryjek, choćby piwnicznych z wystawami mieszczącymi się w oknie, w szafie czy w starym kredensie. Zamiast restauracyjnych i kawiarnianych zapachów wszechogarniających atmosferę sandomierskiej Starówki, chciałabym poczuć w powietrzu zapach sztuki, nawet niekoniecznie tej wielkiej, ale jednak sztuki. Chciałabym się potykać o rozstawione na chodnikach sztalugi i codziennie, bladym świtem wpadać na zamyślonego poetę, niosącego chrupiące bułki na wczesne śniadanie.
Bożena Ewa Wódz – historyk sztuki. Absolwentka II Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Sandomierzu, a następnie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego; dyplom w Katedrze Historii Sztuki Kościelnej pod kierunkiem ks. prof. Władysława Smolenia. Kustosz w Dziale Sztuki Muzeum Okręgowego w Sandomierzu.