W mojej pamięci rysuje się Sandomierz z kart historii, legend i rodzinnych opowieści, a także własnych doświadczeń. Stolica księstwa, diecezji, regionu. Gród Mikołaja Trąby i Mikołaja Gomółki, Leszka Białego i Leszka Czarnego, księcia Henryka Sandomierskiego i… kasztelana Karola Burego. Miasteczko Aleksandra Patkowskiego, Romana Koseły i bł. ks. Antoniego Rewery. A także z najsławniejszą położną Franciszką Kowalczewską, co prawie wszystkich Sandomierzan i sandomierzan z pokolenia minionej epoki na ten świat przyjmowała. Sandomierz ze szpitalem, w którym siostra miłosierdzia, Kazia, instrumentariuszka, wycinała wyrostek, ponieważ lekarz zaniemógł był od wody procentowej. I operowany człowiek przeżył. I awantury żadnej nie było. Człowiek człowiekowi przyjacielem był. W Sandomierzu. Był. Naprawdę. Wierzę, że wciąż jesteśmy dla siebie przyjaciółmi.
Sandomierz odświętny. Sandomierz przyjaciółek mojej mamy. Z tradycją obowiązkowych spacerów nad Wisłę. Jak dobrze słyszeć, kiedy turyści pytają o tę niezwykłą łódź, a nie o posterunek. Dubas Grzegorza Świtalskiego łączy nowoczesność z tradycją flisacką. Sandomierz zatem nawet parafiańszczyzną pachnący. A w Tykocinie byli? Nie? A szkoda? Jest on dowodem, że można myślenie światowe łączyć z zaściankowym. Zatem ze spacerami, ścieżkami turystycznymi na Salve Regina, na Pieprzówki, do Piszczeli, na Rybitwy, nad Wisłę. Z modystką i prawdziwą cukiernią, co ciastka słodkie miałaby jak u Kęsickich. Z malarskimi plenerami, oryginalnych twórców (kluby sportowe są w każdej gminie, a Leon Wyczółkowski nie). Miasto w oczach artystów plastyków: Ryszarda Gancarza, Aleksandry i Andrzeja Karwatów, Jasia Stypy i rzeźbiarza ludowego Andrzeja Tkacza – ale nie tylko z jedną galerią. Barwny, otwarty i gościnny. Sandomierz też przecież literacki – bł. Wincentego Kadłubka, Melchiora Bulińskiego, Ignacego Karpińskiego, Wincentego Burka, Jarosława Iwaszkiewicza, Anny Kamieńskiej, Ludmiły Marjańskiej, Jana Adama Borzęckiego, Andrzeja Sarwy, Wiesława Myśliwskiego (brawo „Widnokrąg” – i nowocześnie, i po dawnemu, przytulnie i elegancko). Sandomierz we wspomnieniach Ewy Bajkowskiej i pełen ciepłego humoru w utworach Wiesławy Karczewskiej – Grabias. Z całą „Górką Literacką”.
Obowiązkowo tonący w zieleni i ziołach (już bez Ogrodu Saskiego). Z winnicami cudem się udało, na szczęście wróciły. Sandomierz z kwiatami róż i liliami, które Jarosław Iwaszkiewicz proponował na herb Sandomierza. Z lipowymi alejami i morwami. Pachnący miodem, rozbrzmiewający muzyką. Z dźwiękiem sygnaturki z kościoła św. Ducha, co się gdzieś zapodziała.
Wreszcie Sandomierz rycerski. Żyje. Zachwyca turystów. Dzięki Chorągwi Ziemi Sandomierskiej i charyzmatycznemu Karolowi Buremu. Są pojedynki, tańce, cudowne musztry i warty pod figurą NMP Niepokalanej. Rycerze obecni na pasterce i przy Grobie Jezusa, rycerze, co na rezurekcji leżą krzyżem. Trzymający straż na cmentarzu i pod pomnikami pamięci. Na pojedynkach i bitwach: pod Grunwaldem… (już powinna powstać osobna pozycja, bo kto by to wszystko spamiętał).
Grażyna M. Milarska – Teatrolog, polonistka, absolwentka Collegium Gostomianum i KUL, inicjatorka, uczestniczka i realizatorka zdarzeń kulturalnych o różnym charakterze, mieszkanka Sandomierza, parafianka sandomierskiej Katedry.