Proszę pozwolić, że przytoczę w tym miejscu wspomniane przeze mnie poprzednio pytania, zasłyszane tu i tam, w zależności od tego, gdzie przyłożyło się ucho.
Czy komuś przeszkadzał lub przeszkadza ten nasz sandomierski mikroklimat, w którym nawet odmienne poglądy mogły dotąd i – jak wierzę – mogą nadal niemal zlewać się w jedno jak dwie duże rzeki? Czy zasadnym jest pomysł, żeby nagle zacząć robić wielką politykę w bądź co bądź niewielkim mieście? Czy naprawdę Sandomierzanie, których widziałem jak robili sobie zdjęcia przy Bożonarodzeniowej Szopce stojącej na Rynku, choćby w dzień Orszaku Trzech Króli, podpisaliby się pod hasłem: „Szkoda że Maryja nie dokonała aborcji”? A przecież takim i jemu podobnymi hasłami operował i operuje tzw. „strajk kobiet” (wolno mi tę nazwę wziąć w cudzysłów, tak jak wolno brać w cudzysłów Trybunał Konstytucyjny). Czy rozsądnym jest uważanie, że ten, kto nie jest fanatycznym zwolennikiem obecnie rządzących automatycznie popiera „strajk kobiet”, a kto nie popiera tego protestu automatycznie jest fanatykiem rządu? Czy naprawdę trudno sobie wyobrazić inne stanowiska? Czy współczesny człowiek, który rozumie i akceptuje to, co ogłosił już Thomas Huxley, że genetycznie rzecz biorąc, tak niewiele dzieli nas – ludzi od szympansów, nie może się pogodzić z tym, że o wiele, wiele mniej dzieli „lewicowców” od „prawicowców”, a osoby wierzące od osób niewierzących? Czeski teolog Tomasz Halík napisał, że wierzących od niewierzących tak naprawdę różni tylko większa cierpliwość, bo i jedni i drudzy borykają się z trudnymi problemami, ale tylko cierpliwi dają szansę Bogu, żeby pomógł w ich rozwiązaniu.
Oczywiście wszystkim dzisiaj rządzi demokracja, a więc wygrywa to, o czym zadecyduje lub za czym opowie się większość. Wszyscy wiemy, że to powiedzenie jest trochę na wyrost. Bo tak naprawdę każdy rozsądnie myślący człowiek zdążył się już przekonać o tym, że w demokracji wygrywa w rzeczywistości to, za czym opowie się większość w ogóle opowiadających się, albo o czym zadecyduje większość w ogóle decydujących, a to nie jest równoznaczne z faktyczną większością. Wydaje się, że każdy dobry polityk zdaje sobie z tego sprawę. Gilbert Keith Chesterton słusznie zauważył, że w demokracji decydują krzyże (w domyśle chodzi o „krzyżyki” stawiane na kartach do głosowania). Ale zaproponował on również mądre moim zdaniem rozwiązanie, żeby w demokracji brać także pod uwagę krzyże z cmentarzy. W ostatnim czasie częściej i dłużej przebywałem na Cmentarzu Katedralnym, starając się nawet wczytywać w teksty nagrobków i doszukiwać się ciekawej symboliki pomników. Wliczania do głosowania „krzyżyków” z cmentarzy nie należy rozumieć w sensie „dorabiania” głosów za zmarłych, ale mówię o braniu pod uwagę wizji danej społeczności: gminy, miasta czy kraju, jaką mieli obywatele spoczywający pod krzyżami. W jakim kraju żyli nasi przodkowie? Dla jakiego pracowali i za jaki umierali? Jakie społeczeństwo chcieli stworzyć i nam zostawić? Trudno powiedzieć, czy prawicowe czy lewicowe, ale na pewno jedno, nasze, Polskie i osadzony w kulturze europejskiej, a jest to kultura chrześcijańska, bo inaczej na grobach nie byłoby krzyży ale inne symbole.
Ciąg dalszy nastąpi…