Rzym, 13 maja 1981 r., Plac św. Piotra. W rocznicę objawienia Matki Bożej w Fatimie niespokojny tłum czeka, aż Jan Paweł II okrąży po raz drugi plac otoczony kolumnadą Berniniego. Czyste powietrze maja, które obiecuje piękne lato, nagle zostaje złamane unoszącym się dymem po serii trzech strzałów. Jest godzina 17:17. Wszyscy natychmiast kierują wzrok na białe ciało upadające na kanapę samochodu, który chwilę potem, rozpoczyna szalony wyścig ku nadziei.
Trzy lata po 16 marca 1978 r. Rzym znów powraca do otchłani terroru. Po raz kolejny tępy odgłos helikopterów i wyjących syren ogłusza miasto, które powoli podnosi głowę. Tym razem jednak celem nie jest polityk – przywódca Chrześcijańskiej Demokracji, Aldo Moro – ale papież.
Autorem tego niewiarygodnego zdarzenia, które dzięki wielu różnym czynnikom nie kończy się śmiercią papieża, jest 23-letni Turek, Mehmet Ali Agca. Niejasne imię, niemal nie do powtórzenia, wkrótce obiegnie cały świat. Chociaż młody – urodził się w Malatya, 9 stycznia 1958 r. – Ali Agca z pewnością nie jest neofitą strzeleckim. Dwa lata wcześniej, 1 lutego 1979 r. przeprowadza zamach na dziennikarza Abdiego Ipekciego, za co zostaje skazany przez turecki sąd na karę śmierci; wyroku jednak nie wykonano.
Po serii strzałów w kierunku Jana Pawła II (tylko jeden strzał osiąga w pełni cel), Turek próbuje uciec, ale natychmiast zostaje zatrzymany przez wiernych, którzy przekazują go policji.
Przetrzymywany w rzymskim więzieniu Regina Coeli, Ali Agca praktycznie nie mówi, przyjmując defensywną strategię. Posługując się mizernym językiem włoskim, potrafi wymówić jedynie kilka słów. Bierze na siebie pełną odpowiedzialność za atak, odmawiając odpowiedzi na pytania prokuratora Rzymu o to, kto był jego wspólnikiem.