Pierwsza „święta narzeczona”? Dlaczego nie!

„Jakże byłoby pięknie, gdyby w Kościele była także święta narzeczona!” – tym okrzykiem ks. Oreste Benzi otworzył proces beatyfikacyjny Sandry Sabattini, młodej dziewczyny, która zmarła w 1984 r. po wypadku samochodowym.

„Chrześcijaństwo nie jest zbiorem idei, prawdy, rozumowania: Chrześcijaństwo jest Osobą. Życie chrześcijańskie nie jest zbiorem norm moralnych, ale jest związkiem z Osobą – Jezusem Chrystusem; całe życie chrześcijańskie jest związkiem z Nim, z żywym Panem” – mawiał ks. Oreste Benzi, założyciel Wspólnoty papieża Jana XXIII, który po „świętych małżonkach”, „świętych rodzicach” i „świętych przyjaciołach” miał nadzieję ujrzeć „świętą narzeczoną”, Sandrę Sabattini. Jego życzenie spełniło się w 2006 r., kiedy rozpoczęto jej proces beatyfikacyjny.

Zwyczajne życie

Życie Sandry Sabattini jest skąpą w informacje historią, nie dlatego, że zmarła w bardzo młodym wieku (23 lata), ale z prostego faktu, że w trakcie swojego życia nie wykonała żadnego „nadzwyczajnego” gestu. Żyła zwyczajnie, podążając ścieżką wiary.

Alessandra, a raczej Sandra urodziła się 19 sierpnia 1961 r. w Riccione na wschodnim wybrzeżu Włoch. Gdy skończyła cztery lata, wraz z rodzicami i młodszym bratem zamieszkała na plebanii swojego wuja, ks. Giuseppe Boniniego. Mając ponad 10 lat, bez niczyjej wiedzy, zaczęła spisywać swoje refleksje duchowe. W wieku 12 lat poznała ks. Oresta Benziego, proboszcza z Rimini i założyciela Wspólnoty papieża Jana XXIII, która troszczy się o osoby niepełnosprawne i uzależnione.

To u jego boku Sandra wzrastała duchowo i rozwija swoją osobowość. Po dwóch latach formacji, w wieku zaledwie 14 lat, zdecydowała się wyjechać na obóz z niepełnosprawnymi dziećmi w Dolomity. Po tym niezwykłym doświadczeniu wyznała mamie: „Tak się napracowałam, że bolą mnie wszystkie kości, ale jestem szczęśliwa. Tych ludzi nigdy już nie opuszczę”.

Miłość swojego życia

Jeszcze jako nastolatka poznała miłość swojego życia, Guido Rossiego, z którym łączyła swoją przyszłość: ślub, a następnie wspólny wyjazd na misję do Afryki. „Chcę wyjechać do Afryki jako misjonarka. Jest jeszcze tak wiele osób, które potrzebują ode mnie wiary i Twojej miłości, Panie” – zapisała w swoim dzienniku.

Sandra swojego przyszłego narzeczonego poznała na spotkaniach Wspólnoty. „Kiedyś zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy pomogę jej w opiece nad autystyczną dziewczynką. Chciała ją zawieźć nad morze. Wykręciłem się brakiem czasu. Studiowałem wtedy inżynierię i akurat przygotowywałem się do trudnego egzaminu, a ona na ten mój argument ze śmiechem wypaliła, że dla potrzebujących trzeba mieć czas” – wspomina Guido. Na pierwszy spacer Sandra zabrała go na… cmentarz. Często tam chodziła. Lubiła oglądać zdjęcia na nagrobkach i zastanawiać się nad śmiercią. Mawiała, że ta refleksja pomaga jej odkrywać prawdziwy sens i wartość życia.

Przerwane marzenia

Realizację swoich marzeń niespodziewanie pokrzyżował wypadek samochodowy. Rankiem 29 kwietnia 1984 r., gdy wysiadła z samochodu, udając się na spotkanie Wspólnoty, na oczach narzeczonego, została potrącona przez samochód. Po trzech dniach śpiączki i walki o życie, zmarła w szpitalu 2 maja 1984 r., w wieku niespełna 23 lat.

„Ona mogła żyć tak pięknie, ponieważ swój dzień zawsze zaczynała i kończyła na kolanach. Tą gorliwością mnie, kapłana, często zawstydzała. Nieraz, gdy wchodziłem o świcie do kościoła, widziałem, jak trzyma w rękach mój kapłański brewiarz i modli się. Codzienna adoracja Najświętszego Sakramentu dawała jej siłę” – mówi wuj Sandry, ks. Giuseppe.

Pierwszy cud

O niewytłumaczalnym medycznie przypadku uzdrowienia, które miało dokonać się za wstawiennictwem Sandry Sabattini, zaświadcza Stefano Vitali, który 11 lat temu zmagał się z chorobą nowotworową. Dla mężczyzny, u którego zdiagnozowano raka jelit, rokowania lekarzy były pesymistyczne: dawano mu 6 do 12 miesięcy życia. Skierowano go na operację. W wieczór poprzedzający operację, na szpitalnym korytarzu zjawił się przed nim ks. Oreste Benzi, zachęcając go do modlitwy o cud za pośrednictwem Sandry. Sam Vitali był w przeszłości jego sekretarzem. Ks. Oresti zapewnił mężczyznę, że powierzył go wstawiennictwu Sandry, a całą wspólnotę zmobilizował do modlitwy.

Prof. Alberto Ravaioli, ordynator oddziału onkologicznego szpitala, w którym operowano Stefano Vitaliego, stwierdził, że jako człowiek niewierzący nie może mówić o cudzie, wie jednak, że poprawa jego zdrowia jest niewytłumaczalna z medycznego punktu widzenia. „W branżowej terminologii nazywamy to całkowitą remisją kliniczną choroby, do tego stopnia, że w ciągu trzech miesięcy markery nowotworowe wróciły do normalnego poziomu. Z punktu widzenia klinicznego, nowotwór zniknął” – mówił onkolog, podkreślając, że w jego wieloletniej karierze medycznej jest to jedyny przypadek całkowitego cofnięcia się choroby, z jakim się spotkał. Obecnie cud bada watykańska komisja medyczna.

Służebnica Boża

Za sprawą ks. Benziego bardzo szybko stała się wzorem do naśladowania dla swoich rówieśników. Kapłan został też promotorem jej procesu beatyfikacyjnego, który odbywał się na szczeblu diecezjalnym od 27 września 2006 r. do 6 grudnia 2008 r. 6 marca br. papież Franciszek zatwierdził dekret wynoszący Sandrę Sabattini do godności Czcigodnej Służebnicy Bożej.

PODZIEL SIĘ
Ks. Grzegorz Słodkowski
Rzecznik Diecezji Sandomierskiej
tel. 665 071 881
rzecznik@diecezjasandomierska.pl
Redaktor "Gościa Sandomierskiego"
http://sandomierz.gosc.pl/