– Proszę księdza ja mało, co pamiętam, to było tyle lat temu – wymawia się siostra Bertilla, gdy proszę kilka wspomnień z czasów, gdy wraz z innymi siostrami prowadziły dom biskupi, gdy diecezją sandomierską kierował bp Jan Kanty Lorek. – W Sandomierzu spotkałam pasterzy o wielkim ojcowskim sercu. Bp Lorka traktowaliśmy jak ojca, oczywiście nie mówiliśmy do niego tato, ale czułyśmy, że jego serce pełne jest ojcowskiej troski i miłości. Bp Gołębiowski był człowiekiem głębokiej modlitwy, a bp Walenty Wójcik często żartował – wspomina siostra Bertilla.
Panny klasztorne z biskupiego domu
Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej – zwane służebniczkami dębickimi – przybyło do Sandomierza na zaproszenie bp Lorka, który poprosił matkę przełożoną, by siostry zajęły się prowadzeniem biskupiej rezydencji. – Ja przyjechałam do Sandomierza dokładnie 25 listopada 1965 r. – wspomina siostra Bertilla, zaglądając do małego notesika, gdzie ma skrzętnie zanotowane miejsca swojej zakonnej posługi i daty przybycia na daną placówkę. – Było nas trzy siostry, jedna gotowała, druga zajmowała się sprawami domowymi, trzecia wspomagała nas w codziennych zajęciach. Mieszkałyśmy po prawej stronie od wejścia do biskupiego domu. Tam była kuchnia, spiżarnia i nasze zakonne pokoje. Miałyśmy też wyjście na wewnętrzny dziedziniec, gdzie były budynki gospodarcze. Tam było pomieszczenie dla kur, pieska i małego inwentarza, którym zajmowałyśmy się. Bp Lorek w wolnej chwili przychodził i patrzył czy wszystko jest zadbane. Często pytał przy śniadaniu: a kurki i piesek już jadły? Czasami przychodził i sam je karmił – opowiada siostra. Jak podkreśla, bp Lorek nie dawał odczuć dystansu, był bardzo bezpośredni, zatroskany o wszystko. Z czasem, gdy dotknęła go choroba, choć sam już leżał w łóżku, to zawsze dopytywał się o zdrowie swoich najbliższych współpracowników. – Codziennie wspólnie z biskupem modliliśmy się rano w kaplicy. Gdy czasem trochę spóźniałyśmy się na ranne pacierze, dzwonił do nas i mówił: „Panny klasztorne Pan Jezus was prosi”. Wspólnie modliliśmy się a gdy nie wyjeżdżał z biskupią posługą odprawiał dla nas Mszę św. Czasami zapraszał nas na telewizję, która w tamtych czasach nie była jeszcze tak powszechna. Lubił oglądać sport. Pamiętam, kilka razy wspólnie oglądaliśmy jazdę na łyżwach – wspomina siostra. Jak opowiada, bp Lorek lubił też żartować z codziennych spraw. – Gdy robiłyśmy porządki, to czasem mówił: Tylko mi mebli nie poprzestawiajcie – dodaje siostra.
Zatroskany o wszystkich
Siostra Julia, która najdłużej posługiwała w domu biskupim opowiadała siostrom o ciężkich czasach II wojny światowej, niezłomnej postawie biskupa wobec okupanta oraz szerokiej pomocy, jaką bp Lorek otaczał ludność żydowską i biednych. – Siostra Julia wspominała, że biskup nie zważał na żadne niebezpieczeństwa czy konsekwencje ze strony okupanta, tylko wspomagał Żydów. Jeździł też do urzędów i wstawiał się za osobami uwięzionymi. Jak opowiadała siostra Julia on nie bał się Niemców, a na pytanie, dlaczego to robi odpowiadał: – Tych najbiedniejszych, kto obroni? Był bardzo wyczulony na ludzką biedę. Siostra wspominała, że gdy szyby w domu biskupim były powybijane, to bp Lorek mówił, że to może poczekać, a biednym trzeba pomóc natychmiast – opowiada siostra Bertilla. Jedną z najbliższych osób, poza siostrami, które posługiwały w domu biskupim był kierowca, pan Józef. Gdy nie było wyjazdów to on pomagał siostrom w różnych pracach. – Gdy przychodziły zimne dni, trzeba było palić w piecach kaflowych. Pan Józef przynosił nam drewno i węgiel. Pomagał też rozpalić w piecach – wspomina siostra. Gdy posunięty w latach biskup Lorek zachorował siostry sprawowały nad nim codzienną opiekę. – Przychodziły także siostry szarytki, one spełniały posługę medyczną. Odwiedzał go często ks. Wendelin Świerczek, ks. Ziembicki, który był spowiednikiem biskupa oraz biskupi sufragani bp Wójcik i bp Gołębiowski. Bp Lorek mimo choroby i cierpienia do końca był świadomy. Tuż przed śmiercią sakramentu namaszczenia udzielił mu bp Gołębiowski. Pamiętam zmarł 4 stycznia z samego rana. Potem jego ciało w trumnie było wystawione w domu biskupim i przychodziły tłumy ludzi, by pożegnać swojego pasterza. I choć było to przed świętem Trzech Króli, to przyszła odwilż – wspomina siostra Bertilla.
Siostra Tilla
Pośród wielu wydarzeń związanych z pobytem w Sandomierzu siostra opowiada jak wiele niepokojów i duszpasterskiej troski u biskupów wzbudzała „sprawa Wierzbicka”, odnosząca się do niesubordynacji ks. Kosa wobec władzy diecezjalnej i utworzenia przez ówczesne władze niezależnej parafii. – W całą sprawę najbardziej zaangażowany był bp Piotr Gołębiowski. On wielokrotnie jeździł do tej parafii osobiście, by rozmawiać z ludźmi. Z opowiadań kierowcy pana Józefa wiemy, że wiele razy doświadczał dam wielu upokorzeń ze strony osób, które były zbuntowane przez władze i ks. Kosa. Siostra Julia opowiadała nam zajście podczas którego porwano bp Gołębiowskiego z kurii. Weszła wtedy grupa ludzi, przedstawicieli tej zbuntowanej części parafii i chciała wymóc na biskupie ustępstwa, gdy nic nie wskórali, wzięli pod ręce bp Gołębiowskiego i siłą wyciągnęli z pomieszczeń kurii. Jak opowiadała ciągnęli go tyłem po schodach i zabrali do samochodu. Bp Lorek dzwonił wtedy na milicję, ale tutejszy posterunek nie odpowiadał, dopiero dodzwonił się gdzieś indziej i zawiadomił o porwaniu bp Gołębiowskiego. Tak opowiadała nam tę historię siostra Julia – wspomina siostra Bertilla. Opowiadając o bp Gołębiowskim podkreśla, że „to był człowiek dusza”. – Jak przyjeżdżał z wizytacji to nie szedł do swojego mieszkania tylko zawsze do katedry by spowiadać i modlić się. Miał lekką wadę wymowy, ale jego kazania były bardzo głębokie. Gdy ja przyjechałam do Sandomierza to pytał mnie: – A jak siostra ma na imię? Ja odpowiedziałam: – Bertilla. A on na to: O, to będzie Tilla. Pamiętam jak kiedyś przy obiedzie spytał mnie bp Gołębiowski: – A siostra, kiedy ma imieniny? Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z pomocą przyszedł mi bp Wójcik podpowiadając z uśmiechem: – Niech siostra odpowie, że na Wszystkich świętych, wtedy wszyscy świętują – wspomina siostra.
Sandomierskie wspomnienia
I choć jej pobyt w Sandomierzu nie był długi to bardzo miło wspomina swoją posługę i miasto. – Lubiłam spacerować ulicami. Do seminarium chodziłam po chleb, a latem po śliwki, najlepsze były brzoskwinie. Pamiętam też siostry franciszkanki. One miały taki dom na górce i tam uprawiały pomidory. Były tych owoców całe skrzynki. Często zapraszały po te owoce, wiec chodziłam, aby przynieść tych pomidorów dla biskupów. Wtedy te siostry ubrane były jeszcze w różne habity, bo to były ich początki, dopiero później miały takie same. W kurii pracowały siostry „skrytki” czyli ze zgromadzenia bezhabitowego, Służki Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Pracujący wtedy w kurii ks. Kęsik często lubił z nich żartować. Kiedyś gdy jedna z sióstr przyszła w nowym berecie, on pochwalił: – O, jaki ładny berecik ma siostra. Ona na to: – Eh tam, on jest z przeceny – opowiada z uśmiechem siostra Bertilla. Często odwiedzał nas taki straszy i dostojny ksiądz prałat Górski, on bardzo chciał zostać biskupem. Niestety niedane mu było – opowiada siostra Bertilla.
Po śmierci bp Jana Lorka siostry służebniczki dębickie opuściły Sandomierz. – Ja wyjechałam z Sandomierza 10 lutego 1968 r., była wtedy ostra zima. Wszystkie swoje rzeczy spakowałam do takiego kosza. Moją nową placówką była Przeczyca koło Jasła. Tam nasze zgromadzenie miało sporo ziemi i trzeba było pracować w polu. Ja się żadnej pracy nie bałam, bo pochodzę z wioski. Było nas sześcioro w domu. W naszej parafii Poręba Radna koło Tuchowa pracowały siostry służebniczki dębickie. Początkowo nie myślałam o zakonie. Jak pojechałam na rekolekcje, to rozeznałam swoje powołanie. Razem ze mną na rekolekcjach była moja koleżanka Marysi, ale ona wstąpiła do zakonu trochę później. Po powrocie do domu podjęłam decyzję i wstąpiłam do zgromadzenia 16 stycznia 1961 r. Ani razu nie żałowałam swojej decyzji, czuję się bardzo szczęśliwa. Gdy odchodziłam z domu do zakonu, mama powiedziała: Jak już idziesz, to nie myśl o domu. O powrocie nigdy nie myślałam. Cieszę się, że po latach znów jestem blisko Sandomierza, czasem gdy mamy spotkanie formacyjne sióstr lubię pojechać i popatrzeć znów na to miasto po kilkudziesięciu latach – podsumowuje siostra Bertilla.