V Niedziela Wielkanocna C

1. „Uniwersytet Jagielloński wysunął przed paru laty hasło obchodu roku życzliwości. Inicjatywa szlachetna i jakżeż godna poparcia. Bolejemy na rażącym brakiem życzliwości w stosunkach międzyludzkich i za nią tęsknimy. Jest paradoksem życia współczesnego, że równolegle z procesem uspołecznienia rosną nastroje antagonistyczne między ludźmi, wzajemna niechęć, wrogość, że wytwarza się jakaś atmosfera nieufności, podejrzeń, szkodzenia innym. Jest dużo słuszności w twierdzeniu, że częste dziś zawały serca, owrzodzenia żołądka i dwunastnicy, choroby raka i zaburzenia krążenia krwi wywodzą się również z przyczyn psychicznych, a mianowicie z tej ciążących na życiu współczesnym atmosfery nieżyczliwości, która swój wyraz znajduje, między innymi, w braku grzeczności w życiu codziennym, w prostackim zachowaniu się, w braku szacunku dla ludzi, a nieraz w braku litości dla ludzi starszych, upośledzonych, słabszych. Co to jest życzliwość? Łatwiej ją opisać, niż zdefiniować. Sens etymologiczny zacieśnia życzliwość do uczuć prospektywnych, gdyż wyraża pragnienie, aby dobro stało się udziałem naszego bliźniego. Ale znaczenie rzeczowe życzliwości jest szersze. Jest ona odmianą miłości bliźniego, aktem miłości bliźniego, aktem dobroci wobec drugiego człowieka, a zarazem szacunkiem dla niego i gotowością czynienia dobrze. Życzliwość wyraża również przekonanie o wartościach tego człowieka, żywi dla nich uczuciowy podziw i pragnie im nieść pomoc. Jest więc sądem wartościującym, a zarazem uczuciem radości, przyjemnością płynącą z zetknięcia się z dobrem i ciążeniem ku niemu, okazaniem człowiekowi uznania, a gdy znajduje się w potrzebie – wyrażeniem mu współczucia i niesieniem pomocy. Życzliwość jest uczuciem na wskroś ludzkim. Wyrasta wprawdzie również z instynktu stadowego, jest wyrazem lęku przed samotnością, solidarnością gatunkową, a jednocześnie jest czymś więcej, bo uznaniem wartości człowieka, jako dobra wysokiej rangi, jest ciążeniem ku niemu i chęcią nawiązania z nim łączności. Życzliwość wyrasta z takich źródeł, jak współczucie, a nawet litość, bo ze zrozumienia, że życie obciążone względnością i przygodnością nie zawsze płynie równo, lecz ma swoje przeciążenia i załamania, że człowiek przechodzi nieraz ciężkie chwile życiowe i zasługuje na współczucie, a nasza życzliwość jest tylko oczekiwanym aktem pomocy. Ale momentem zasadniczym pozostanie nie litość, ale szacunek dla człowieka, dla jego osobowości, która jest wartością bezsporną, o najwyższych wymiarach. Taka wartość skłania nie tylko do podziwu, ale do jej obrony, zarówno w wypadku jej zagrożenia, jak i w formie podtrzymania jej istnienia i działania. Tkwiąca w niej racja istnienia jest zarazem nakazem poszanowania i rozwoju. Chrześcijaństwo dodało jeszcze nowe uzasadnienie życzliwości, wskazując na nieskończoną wartość duszy ludzkiej, skoro dla niej poświęcił się Syn Boży, podejmując śmierć krzyżową. Ta najwyższa ofiara zobowiązuje jednocześnie do poświęcania się dla człowieka: Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? ( Mt 16, 26). Formy przejawiania życzliwości są wielorakie. Przede wszystkim nie wolno nikogo krzywdzić, nikomu szkodzić. Są to sprawy poważne. Najczęściej życzliwość przeciwstawia się obojętności człowieka względem człowieka, przestrzega przed zachowaniem wobec niego dystansu, przed zamykaniem się w sobie samym, przed izolowaniem się od ludzi. Już sama obecność człowieka jest dla drugiego człowieka apelem do okazania mu swego szacunku i niesienia pomocy. Jeżeli zaś pomoc jest zbędna, to można okazać człowiekowi życzliwość przestrzegając form towarzyskich, uprzejmie z nim rozmawiając, oferując swą uczynność. Już sam wyraz twarzy pogodnej, uśmiechniętej roztacza atmosferę życzliwości; przykry zaś wyraz twarzy, malująca się na twarzy niechęć, złe spojrzenie, grymas, przykra rozmowa działają odpychająco i wytwarzają wrogi klimat, w jakim człowiek źle się czuje. Nawet jeśli jesteśmy sami przepracowani, zmęczeni, czujemy się źle, nie wolno nam złego humoru okazywać innym. Życie społeczne niesie z sobą nakaz wzajemnego ułatwiania sobie życia, oszczędzania innym zbędnych trudności, jakie mogłyby od nas pochodzić; niesie postulat uszanowania cudzej indywidualności. Nie mieszajmy się do cudzych spraw, nie zwracajmy innym uwag, nie poprawiajmy ich, nie krytykujmy, jeżeli nie mamy wobec nich uprawnień rodzinnych czy wychowawczych. Chyba że zachowanie się innego człowieka jest rażące, utrudniające pracę czy szczególnie denerwujące. W innych wypadkach należy uszanować miłość własną człowieka i nawet liczyć się z cudzymi słabostkami, które są nieszkodliwe; a więc cudzy sposób chodzenia czy ubierania się, fryzura, śmieszna mowa nie powinny być przedmiotem naszych uwag czy pouczeń. Odmienność cudzego stylu życia wydaje się dziwna, nie odpowiada nam, ale uszanowanie cudzej indywidualności jest ważniejsze i pozwoli naszym bliźnim być sobą. Obowiązuje tu w całej rozciągłości nakaz chrześcijańskiej miłości bliźniego. Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe ( Ga 6,2)”[1]. ( Ks. Józef Pastuszka).

2. Niektórzy ludzie przywiązują duże znaczenie do słów wypowiadanych w bliskości śmierci; pamiętają ostatnie słowa swoich bliskich, przesłanie w nich zawarte zazwyczaj starają się wiernie wypełniać. Dzisiejsza Ewangelia przywołuje wydarzenia, jakie dokonały się w bezpośredniej bliskości czasowej śmierci Chrystusa, wydarzenia z Ostatniej Wieczerzy. Wygłoszone właśnie wtedy nauczanie Chrystusa o miłości i obmycie przez Jezusa nóg Jego uczniom ustanawia wzorzec postępowania świadczący o autentyzmie Jego naśladowców. Tym samym Jezus ukonstytuował miarę tożsamości dla swojego Kościoła; między zdradą Judasza i zaparciem się Piotra, Jezus wzywa tych, którzy tworzą Jego Kościół do tego, by trwali we wzajemnej miłości, tak jak On i Ojciec trwają w miłości. Jezusowym znakiem trwania w miłości Ojca jest Jego całe życie i śmierć; znakiem miłości Ojca do Syna jest zmartwychwstanie Chrystusa. Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą ( J 13, 31). Warto dobrze uświadomić sobie treść tego Jezusowego teraz; o jakim to teraz mówi Zbawiciel? Owo teraz to przecież nie tylko chwała Zmartwychwstania, ale to również godzina Jezusa; teraz Jego Męki i Śmierci. Ponieważ śmierć Chrystusa na krzyżu została włączona w Boży plan zbawienia, więc i ona, ta śmierć, podobnie jak słowa wypowiadane i znaki dokonywane we wcześniejszym stadium doczesnego życia Jezusa, stanowi przejaw i znak Bożej chwały oraz miłości. Poprzez krzyż Jezus powróci w chwale do obecności Ojca i w Jezusie, oddającym w sposób bezinteresowny swe życie dla naszego zbawienia, Bóg otoczony jest chwałą, objawiając swą wewnętrzną istotę – miłość – i zapraszając nas do uczestnictwa w tej istocie. W przebiegu pożegnalnej mowy Chrystusa zauważamy sposób zastosowania drugiej osoby gramatycznej na podobieństwo jej użycia w ewangelicznych Błogosławieństwach. I tu i tam Jezus przemawia do swoich uczniów w drugiej osobie gramatycznej, bardziej osobistej, intymnej, pełnej ciepła i serdeczności – wy; teknia – dzieci, greckie wyrażenie przekazujące szczególną czułość i troskę, jak gdyby Jezus pragnął tym słowem zmniejszyć u swych uczniów gorycz bliskiej już z Nim rozłąki. Tym samym Jezus pragnie zapewnić każdego z nas o ogromie serdecznej czułości, jaki zawiera się w Jego miłości skierowanej właśnie do każdego z nas. Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak, jak ( ponieważ) Ja was umiłowałem ( J 13, 35)[2]. Znak rozpoznawczy prawdziwych uczniów Chrystusowych został ujęty w słowa: miłujcie się wzajemnie. W jednej ze swoich książek Benedykt XVI uczynił refleksję nad rozumieniem słowa bliźni; słowa bardzo bliskiego dzisiejszemu nauczaniu o wzajemnej miłości. W swoim komentarzu nad przypowieścią o Miłosiernym Samarytaninie Benedykt XVI przekazuje m. in. takie zdanie: Muszę stawać się człowiekiem, który doznaje szoku na widok ludzkiej nędzy. Benedykt XVI dotknął tutaj niezwykle istotnej cechy miłości prawdziwej: umiejętności uważnego, wrażliwego, wypływającego właśnie z dobrze pojętej miłości, poszukiwania ludzkiej biedy, umiejętności dostrzegania ludzkiego nieszczęścia i woli zaradzania ludzkiej niedoli. Krzyk skierowany do naszej wrażliwości moralnej najczęściej przybiera bardzo niepozorne, niełatwe do dostrzeżenia formy; ale właśnie w taki sposób, cichy, delikatny, nie narzucający się, jakby lękający się przeszkadzać naszemu rutynowemu sposobowi życia, mówi do nas Pan Bóg obecny w drugim człowieku[3]. We współczesnym świecie przymiotnik bezinteresowny został przez niektóre osoby zastąpiony pytaniem: a co ja z tego będę miał?, i wyrażeniem – autoświadectwem rzekomego sprytu i życiowej mądrości: nie jestem taki głupi, żeby robić za darmo… na wszystkim muszę zarobić. Świat, powtarzający każdego dnia po wielekroć słowo miłość – w swych ckliwych piosnkach, rozczulających obrazach filmowych i sentymentalnych książeczkach – zapomniał w swej teorii i praktyce o treści klasycznej definicji miłości: miłość – to bezinteresowny dar z siebie… miłość – to bezinteresowne pragnienie i czynienie dobra innym. Nawet nauka stanowiąca w swym źródle i klasycznym ideale bezinteresowne poszukiwanie prawdy przerodziła się, przy zgodzie niemal wszystkich, uczestniczących w niej stron, w przemysł akademicki – w jedną z gałęzi wszechogarniającego biznesu[4]. Skutki stają się widoczne tzw. gołym okiem, od permanentnego braku czasu na wszystko, co istotne, tj. dojrzałą refleksję nad swoim życiem, modlitwę, Mszę Świętą, po całkowitą ignorancję odnośnie natury rzeczy, czyli, celem przykładu, tego, czym jest i w jaki sposób działa prawdziwa miłość.

3. Autentyczna miłość, z jednej strony, zawsze daje w nadmiarze, z drugiej zaś, pieczołowicie troszczy się nawet o najmniejszy szczegół. Miłość Boga i bliźniego, lub jej brak, objawia się również w sposobie sprawowania liturgii i w sposobie uczestniczenia w tejże, włącznie ze sposobem traktowania jej pozornie drobnych elementów. Miłość taka dostrzega również te aspekty, które umykają innym uczestnikom liturgii, przykładowo, zagubienie we współczesnej liturgii precyzyjnego rozróżniania form muzycznych[5]. Wierność w rzeczach małych świadczy o prawdziwie wielkiej miłości.


[1] J. Pastuszka. Rozważania religijne. Poznań 1983 s. 190-192.

[2] „W ostatnim czasie egzegeci zwrócili uwagę na możliwość podwójnego tłumaczenia partykuły kathos: porównawczo i przyczynowo: tak, jakponieważ. Przy dawniejszym tłumaczeniu, mowa jest o Chrystusie jako wzorze do naśladowania. Mamy miłować na Jego miarę. W tłumaczeniu przyczynowym – przez ponieważ – wymowa tekstu wydaje się, jak podkreślają badacze, znacznie głębsza: miłowanie staje się ścisłym obowiązkiem chrześcijanina, wewnętrznym nakazem, imperatywem moralnym. My nie możemy miłować lub nie miłować, nie jest to dla nas chrześcijan sprawa dowolna. My musimy miłować, skoro jesteśmy Jego uczniami, ponieważ On nas umiłował”. Głoście Ewangelię. T. III. Red. J. Bagrowicz. T. Lewandowski. Włocławek 1991 s. 141.

[3] „W jednej z parafii diecezji wrocławskiej miałem spotkanie z młodzieżą w mroźny, zimowy poranek. Wraz z organizatorami przybyłem na miejsce spotkania kilkanaście minut wcześniej. Za oknem był zimny, styczniowy poranek. W zatłoczonym korytarzu przed wejściem do sali gimnastycznej zauważyłem stojącą samotne dziewczynę. Zauważyłem, że jest zziębnięta i że wsunęła dłonie głęboko w rękawy kurtki. Podszedłem do niej by ją pozdrowić, i spytałem, czy ma rękawiczki. Po chwili wahania odpowiedziała, że ma rękawiczki, ale ich nie wzięła z domu. Nie uległem pokusie, by czegoś się domyślać, na przykład, że mam przed sobą lekkomyślną osobę, która w mroźny dzień wychodzi z domu bez rękawiczek. Starałem się zrozumieć zaistniałą sytuację z perspektywy tej dziewczyny. Powiedziałem, że przykro mi jest, gdy widzę, jak marznie, i spytałem, czy chce mi powiedzieć, dlaczego nie zabrała z domu rękawiczek. Przez chwilę znowu popatrzyła na mnie w milczeniu, a następnie nieśmiało wyznała: Ja się boję rękawiczek. Również tym razem nie uległem pokusie domyślania się, jak interpretować jej lęk, lecz spytałem, czy chce mi powiedzieć, z jakiego powodu boi się rękawiczek. Już bez oporów zaczęła mówić o najbardziej bolesnej tajemnicy jej życia: o chorobie alkoholowej taty. Moja rozmówczyni wyjaśniła, że przed dwoma laty w zimowy wieczór tata wrócił do domu pijany i zaatakował mamę nożem trzymanym w rękawiczce. Dziewczyna wyjawiła mi, że odtąd nie używa rękawiczek. Spytałem wtedy, czy boi się również noża. Powiedziała, że od tamtego czasu nigdy nie miała noża w ręku. Jeśli nie ma w domu mamy ani starszej siostry, rozrywa chleb ręką. Albo kupuje sobie bułki. Taty nigdy nie prosi o to, by pokroił jej chleb. Po spotkaniu z młodzieżą dziewczyna ta poprosiła mnie o dłuższą rozmowę. Nie byłoby to możliwe bez wcześniejszego wczucia się w drobiazg, jakim były zmarznięte dłonie nastolatki. Empatyczne wczuwanie się w jej sytuację nie było punktem dojścia ani celem, lecz jedynie punktem wyjścia w udzieleniu pomocy jej i jej rodzinie. W tym kontekście można przetaczać wiele innych sytuacji, które potwierdzają zasadę, iż nie należy poprzestawać na empatycznym wczuwaniu się w subiektywny świat myśli i przeżyć drugiego człowieka, jeśli chcemy okazać mu dojrzałą miłość. Wzorcem w tym względzie jest postawa Chrystusa, który postanowił aż tak bardzo wczuć się w sytuację człowieka, że dosłownie stał się jednym z nas”. M. Dziewiecki. Komunikacja. Kochaj i mów co chcesz! Nowy Sącz 2019 s. 155-157.

[4] „Termin nauka w naszych czasach coraz częściej jest rozumiany jako praca badawcza służąca konkretnym celom materialnym. Stąd kładzie się ogromny nacisk na rozwój nauk ścisłych, technicznych, przyrodniczych, eksperymentalnych, a niemal zupełnie pomija się pierwotne założenia każdej nauki, która powinna być przede wszystkim bezinteresownym poszukiwaniem prawdy. To było bowiem podstawową dewizą pierwszych uniwersytetów. Hasło: Nauka w służbie ludu, propagowane przez ideologię komunistyczną, zostało ostatnio zastąpione innym: Nauka w służbie ekonomii, co też w gruncie rzeczy ma swoje źródło w materialistycznym poglądzie na świat. Cenione i popierane są te dziedziny nauki, które mogą przynosić konkretne zyski materialne: projekty, patenty, doświadczenia itd. Uczeni mają także zarabiać na siebie. A ponieważ tego ideału nie da się osiągnąć w pełni przy niezależności nauki, to preferuje się prace badawcze, na które zgłasza zapotrzebowanie przemysł, handel i różnego rodzaju instytucje służące tzw. postępowi materialnemu. Taki mariaż wspomaga wprawdzie badania naukowe ( np. granty), ale staje się jednostronnym sprzężeniem nauki z ekonomią. W tej sytuacji wszelkie niezależne tworzenie nowych myśli, hipotez czy teorii, a także poszukiwania np. prawdy historycznej znalazły się w odwrocie. Niewielkie szanse rozwoju mają takie kierunki, jak filozofia, teologia, nauki humanistyczne, społeczne itp., choć niektóre gremia polityczne a nawet naukowe z uporem twierdzą – wbrew oczywistym faktom – że ta ostatnia teza jest nieprawdziwa. Tymczasem wymuszana komercjalizacja nauki niesie ze sobą nieuchronnie rezygnację z wolności badań i podobnie, jak szlachetna rywalizacja sportowa przerodziła się w przemysł sportowy, tak i naukę sprowadza się dziś do roli towaru, który się sprzedaje i kupuje w zależności od potrzeb tzw. biznesu. Kwitnący w przeszłości mecenat nad nauką i sztuką przechodzi do historii”. Od Redakcji. „Annales Lublinenses pro Musica Sacra”. 10 ( 2019) s. 7.

[5] „…brak poczucia formy jest charakterystyczny dla współczesnego praktycyzmu duszpasterskiego, według którego linia melodyczna, forma muzyczna czy sposób wykonania stanowią zupełnie nieistotne czynniki śpiewu liturgicznego. Liczy się natomiast wyłącznie tekst oraz jego wykonanie i to obojętnie w jaki sposób. Lekceważenie formy muzycznej musi budzić zaniepokojenie każdego muzyka kościelnego, gdyż stanowi zapowiedź dalszych błędnych i nieodpowiedzialnych posunięć w tej dziedzinie. Zanika przy tym bogactwo wypracowanych przez wieki form muzycznych, które miały istotny wpływ na piękno liturgii. Trzeba bowiem przypomnieć, iż muzyka liturgiczna kształtowała się w epoce średniowiecza, która na poczesnym miejscu jako jeden z podstawowych warunków piękna stawiała claritas formae. Czyżby więc sprawdzało się stwierdzenie, że w dzisiejszych czasach piękno przestało być wyznacznikiem sztuki? Jeśli tak, to ból jest tym większy, ponieważ odnosi się do czynności świętych, które w każdym fragmencie powinny być dziełami sztuki”. I. Pawlak. Gdy sekwencja staje się hymnem.  „Annales Lublinenses pro Musica Sacra”. 10 ( 2019) s. 133-134.

2. Śmierci, gdzież moc teraz twoja?
Kędy twa, szatanie zbroja?
Nadszedł mocniejszy zbrojnego
Mocarza i wziął łup jego.
Alleluja, alleluja!

3. Jezu mój, na wieczne lata,
Tyś ozdobą tego świata:
Z łaski przypuść nas do swego
Zwycięstwa nieśmiertelnego.
Alleluja, alleluja!

4. Chwała wiecznemu Królowi,
Bogu Ojcu i Synowi;
Chwała Duchowi Świętemu,
Jednemu Bogu naszemu.
Alleluja, alleluja!