VI Niedziela Wielkanocna C

1. „…istnienie w Chrystusie udzielane sakramentalnie – przez wiarę i chrzest w etapie początkowym, a w następnych etapach przez sakrament bierzmowania i Eucharystii – uzdalnia do życia moralnego w Chrystusie i czyni z życia w Chrystusie obowiązek. To czyńcie na moją pamiątkę odnosi się – przypomnijmy to w tym miejscu – do przyjęcia imperatywu sformułowanego w tych dwu przykazaniach: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali  ( J 13, 34) i To czyńcie na moją pamiątkę; odnosi się do spożywania Chleba eucharystycznego, Ciała Chrystusa i picia Jego Krwi, przez co ta miłość, do której nas Chrystus zobowiązuje, jest składana w naszym sercu. Właśnie, jakże często niektórzy uważający się za chrześcijan mylą się, odwracając porządek! Sądzą, że mają miłość w sercu, bo usiłują kierować się w życiu miłością, i jakże są zdumieni i przerażeni, gdy jej tam nie znajdują. Ale jakże mogłoby być inaczej, skoro po przeżyciu kryzysu religijnego w późniejszym okresie życia, kiedy już przebrzmiało dokonane na nich sakramentalne wtajemniczenie przez chrzest, bierzmowanie i Eucharystię, zrywają kontakt z sakramentami i zachowując postrzępione relikty niektórych przykazań, wypełnianych jeszcze w imię obowiązku i powinności sumienia, nie poczytują za obowiązek i powinność posiadania w sobie łaski Bożej, która, jak już wiemy, jest świadectwem obecności w nas królestwa Bożego, jest obecnością w nas Boskiej Agape, jest zapoczątkowaniem w nas życia wiecznego czy ( użyjmy i tego zwrotu) światłości wiekuistej. Te synonimy streszczają fakt podstawowy; wyraża go przykazanie Kościoła: łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Parafrazując to przykazanie w kontekście całego poprzedniego wywodu trzeba powiedzieć: łaska Boża jest koniecznie potrzebna do urzeczywistniania się w nas moralności Chrystusa. Bez łaski, czyli Miłości, niemożliwa jest w człowieku więź jedności między tym co Boskie i tym co ludzkie. Odcięcie Ciała od Głowy, ucznia od Mistrza pozostawia go samemu sobie, wydanego na pastwę pożądliwości od wewnątrz i pokus z tego świata od zewnątrz. Czym jest więc, konsekwentnie, zawodowy etos bez łaski? Czym wypełnianie obowiązków stanu – życie małżeńskie, posługa kapłańska, życie zakonne, życie konsekrowane Bogu – bez posiadania życia łaski i bez jej dynamizmu i rozwoju? Czy może być objawieniem chrześcijaństwa, daniem świadectwa? Dla mnie żyć to Chrystus – przypomina nam tę dobrze znaną prawdę św. Paweł ( Flp 1, 21). Ale czy nie widać, jak w niej jasno i wyraźnie łączą się baza ontyczna ( obecność w nas życia Chrystusa) z imperatywem etycznym ( skoro żyje w tobie Chrystus, staraj się żyć jak Chrystus)? Dopiero jedno i drugie scala się w moralność chrystocentryczną, osiągającą tylko w tym całościowym oglądzie mistyczne szczyty, owo pneumatologiczne dopełnienie, za którym tęsknią wszyscy ludzie. O to właśnie chodzi: trwanie w łasce udzielanej w zwyczajny sposób w Ofierze eucharystycznej przemienia coraz pełniej moralność chrześcijańską w moralność świętych – bo taka jest moralność tych, co przyoblekli się w Chrystusa ( Ga 3, 27) i nie ustają w tym doskonalącym ich procesie ( por. Rz 13, 14); pragną coraz pełnić wchodzić w obszar królestwa Boga, poddając się Jego panowaniu z coraz większym i większym radykalizmem, aby wreszcie ukształtował się w nich Chrystus ( Ga 4, 19)”[1]. ( Bp Wacław Świerzawski).

2. W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał Moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy[2]. Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich ( J 14, 23-24). Niezwykle trudno byłoby znaleźć bardziej precyzyjną definicję miłości Boga, niż ta, którą podaje Pan Jezus w przytoczonych właśnie słowach. Więc, nie tyle uczucia, nie werbalne deklaracje, nawet zawierające wyjątkowo emocjonalne zwroty, nie, wzmiankowane w przytoczonym tekście bpa Świerzawskiego, kierowanie się bliżej nieokreśloną miłością,  ale życie, postępowanie, zachowanie skonfrontowane z Miłością, z Bożymi przykazaniami – nauką Ojca, który Mnie posłał ( J 14, 24) świadczy o rzeczywistej miłości Boga lub o jej braku. Jakże doskonale zrozumieli znaczenie tych słów Jezusa nasi polscy praojcowie w wierze, którzy właśnie tę Chrystusową definicję miłości Bożej najczęściej umieszczali na przydrożnych krzyżach i kapliczkach! Zaprawdę, ten prawdziwie miłuje Boga, kto zachowuje w swoim postępowaniu Jego przykazania. Z drugiej strony, musimy często powracać do uświadamiania sobie prawdy mówiącej o tym, że ten, kto nie zachowuje w swoim postępowaniu w sposób dobrowolny, permanentny, z premedytacją, Bożych przykazań, a pomimo tego utrzymuje, że miłuje Boga jest, w świetle dzisiejszej Ewangelii po prostu kłamcą. Mówić do Pana Boga: ja naprawdę Cię kocham, a jednocześnie nie zachowywać Bożych przykazań, można uznać co najwyżej na przejaw tzw. pół – prawdy, czyli kłamstwa; współcześnie jest to niezwykle popularny wybieg, stosowany przez tych, którzy wykazują tendencję do zastępowania Ewangelii Chrystusa, swoją ewangelią, czyli przyjmowaniem prawd, które są dla nich wygodne ( celem przykładu, prawdy o nieskończonym Bożym Miłosierdziu), z równoczesnym pomijaniem prawd trudnych do zachowywania, również przykładowo, wezwania do nawrócenia. Czy w słowach Jezusa definiujących miłość Boga można dostrzegać przejaw sztywnego, nieludzkiego rygoryzmu, który tak łatwo i szybko zarzuca się w naszych czasach niektórym osobom i środowiskom, obwiniając ich dodatkowo grzechem hipokryzji i zakłamania? Można powiedzieć, że obecnie wystarczy starać się przekazywać prawdę Ewangelii w sposób autentyczny i wierny, by zostać posądzonym o jeszcze poważniejsze grzechy. Chrystus w przykazaniu miłości Boga ukazuje nam ponownie prawdę obecną już w Starym Testamencie, który w wielu miejscach ( dla przykładu, w Psalmie 1) mówi o dwóch rodzajach ludzkich dróg. Jedna droga polega na wytrwałym i ciągłym dostosowywaniu swego życia do Słowa Bożego. Polega na tym, by coraz lepiej poznawać to Słowo, przyjmować je do swego serca i sumienia oraz kierować się nim w dokonywanych przez siebie wyborach, w swoim postępowaniu. Jest to droga prowadząca do uzyskania udziału w Bożym szczęściu, radości i pokoju, a chociaż niejednokrotnie prowadzi ona przez wymagający wyrzeczenia i trudu wysiłek powstawania z grzechów oraz powracania do życia w łasce uświęcającej, to jednakże przynosi ona, już nawet tutaj, na tej ziemi, widoczne owoce uświęcenia. Druga droga jest zupełnie przeciwna tej pierwszej; polega ona na próbie modyfikowania, zmieniania, wykrzywiania Słowa Bożego w taki sposób, by usprawiedliwiało ono nasze, grzeszne, postępowanie. Ta droga prowadzi do prawdziwego nieszczęścia, do głębokiej tragedii; wiedzie ona do przekształcania swego życia w bezsensowną, pustą i pełną bezcelowego cierpienia egzystencję. Droga ta jest tym niebezpieczniejsza, że wykorzystuje jedną z najbardziej tragicznych możliwości ludzkiej natury, czyli możliwość samooszukiwania, możliwość, bezgranicznego wręcz, samookłamywania. Oszukując innych ludzi, każdy człowiek musi się liczyć z tym, że wcześniej czy później jego kłamstwo zostanie odkryte, ujawnione. W procesie samooszukiwania samego siebie, takie granice zdają się, przynajmniej w doczesności, nie występować. Dla zilustrowania porażającej skali tej tragicznej możliwości tkwiącej w naszej, skażonej grzechem pierworodnym, naturze, ks. M. Dziewiecki przytacza m. in. wyniki badań statystycznych, mówiące o tym, że 80% osób uzależnionych od alkoholu i 90 % narkomanów umiera z taką świadomością, która mówi im, iż nie mają żadnego problemu z tymi nałogami[3]. W naszym myśleniu mamy więc możliwość kłamliwego wmawiania sobie, że, celem przykładu, jesteśmy dobrymi ludźmi, dobrymi chrześcijanami, dobrymi rodzicami, jednocześnie żyjąc i postępując w taki sposób, który obiektywnie, niejako na zewnątrz, ukazuje, że nie ma w nas wcale miłości Boga i bliźniego. Ktoś pozostający w wymiarze obiektywnym drastycznie niewierny swemu powołaniu, może mieć całkiem pozytywne myślenie o sobie, wzbogacone dodatkowo ciągłym obwinianiem wszystkich innych o to, że go prześladują, że uwzięli się na niego, itp. Ponieważ więc nasze myślenie może być aż tak bardzo zawodne, aż tak podatne w naginaniu się do fałszu, tym mocniej więc musimy trwać w wierności Bożym przykazaniom, uznając w nich również pewną i bezpieczną drogę do zamieszkiwania w prawdzie.

3. Błogosławiony ks. Kazimierz Grelewski ( 1907 – 1942); idealny prefekt szkolny. Każdy święty i błogosławiony jest czytelnym świadkiem miłości Boga opartej na heroicznym zachowywaniu Bożych przykazań. Wierność tej drodze sprawia, że w osobie świętego możemy dostrzegać przykład życia spełnionego, prawdziwego, pełnego, obfitego, nawet wtedy, gdy zewnętrzne przejawy tegoż życia zdają się przekazywać przeciwną prawdę[4]. Po wzorcowym wykonaniu przez ks. Kazimierza Grelewskiego misji prefekta szkolnego[5], Pan pozostawił również w jego obozowym cierpieniu poruszające świadectwo miłości Boga i człowieka[6].  Ks. Kazimierz Grelewski został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II dnia 13 czerwca 1999 roku, w Warszawie, w grupie 108 męczenników polskich z czasów II wojny światowej.


[1] W. Świerzawski. Naucz nas czynić wolę Twoją. Kraków 1990 s. 351-352.

[2] „Jeśli ktoś wiernie będzie wypełniał słowo Boże, zapewni sobie osobową obecność Ojca i Syna. Obecność ta, opierająca się na przebywaniu Jezusa w domu Ojca ( 14, 2), stanowi niejako antycypację lub wręcz realizację życia wiecznego chrześcijanina. Miłość, dążąca z natury swej do zjednoczenia, wyzwala w chrześcijaninie tęsknotę i dążność do trwałego połączenia z Ojcem przez uwielbionego Chrystusa za sprawą Ducha Świętego.  W przeciwieństwie do zewnętrznie dostrzegalnych teofanii Starego Przymierza, o jakich zapewne myślał Juda ( podobnych do teofanii u stóp Synaju), nowy człowiek złączony z Jezusem Chrystusem sam staje się terenem objawienia, niejako świątynią Boga, w której mieszka On doskonalej niż w jerozolimskim sanktuarium. Nie pod postacią obłoku chwały przebywa Bóg w chrześcijaninie, ale osobowo jako Ojciec, Syn i Duch Święty”. K. Romaniuk. A. Jankowski. L. Stachowiak. Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu. Poznań – Kraków 1999 s. 536.

[3] „Większość osób popadających w uzależnienia oszukuje samych siebie aż do śmierci. Statystyki są w tym względzie jednoznaczne i bardzo bolesne. Około 90% narkomanów i co najmniej 80% alkoholików umiera w przekonaniu, że nie mają żadnego problemu z nałogiem, że nie potrzebują terapii, grup wsparcia, radykalnej pracy nad własnym charakterem. Ci, którzy zdołali wyjść z alkoholizmu czy innych uzależnień, poświadczają, że wielu ich dawnych kolegów nadal oszukuje samych siebie, a część już umarła, do końca wmawiając sobie, że mogą nadal żyć tak, jak dotąd. A oto inny przykład oszukiwania samego siebie. Ktoś wmawia sobie, że prezerwatywa gwarantuje bezpieczny seks. Komuś takiemu w oszukiwaniu samego siebie nie przeszkadza nawet fakt, że pięciu jego kolegów prowadzących wyuzdany tryb życia i zawsze stosujących prezerwatywy zaraziło się wirusem HIV i zmarło na AIDS. W chorym myśleniu nie przeszkadza mu też fakt, że nawet producenci prezerwatyw mówią, iż prezerwatywy w danym procencie zmniejszają ryzyko zakażenia, ale żadnej pewności nie dają. Kto z jakiegoś powodu chce nałogowo oszukiwać samego siebie, kto ma w tym jakiś doraźny, subiektywny interes, ten będzie to nadal czynił nie tylko wbrew faktom, ale nawet w obliczu dramatycznych konsekwencji i przedwczesnej śmierci, którą na siebie ściąga. Powtórzmy podstawową zasadę, o której warto przypominać sobie każdego dnia od nowa: Każdy z nas ma władzę oszukiwania samego siebie, a w manipulowaniu własnym myśleniem nie znamy granic. To znaczy, że nie ma takiego głupstwa czy takiego absurdu, którego nie mógłby wmówić sobie człowiek, jeśli z jakiegoś powodu tu i teraz jest mu na rękę nałogowe oszukiwanie samego siebie. To właśnie dlatego wielu współczesnych ludzi wierzy w rzeczy absurdalne. Niektórzy wymawiają sobie, że piwo to nie alkohol. Inni uparcie wierzą, że istnieją miękkie narkotyki, które nie uzależniają i nie prowadzą do sięgania po kolejne rodzaje psychotropów. Są ludzie, którzy żyją w przekonaniu, że w jakiejś fazie swego istnienia człowiek nie jest człowiekiem i że w związku z tym zabijanie dzieci na etapie rozwoju prenatalnego nie jest zabijaniem dzieci. Inni wierzą, że miłość to współżycie seksualne i że przez cudzołóstwo dobrze przygotują się do wierności w małżeństwie. Naprawdę, nie ma granic w oszukiwaniu samego siebie ten człowiek, który usiłuje usprawiedliwiać swoje błędy, zamiast z miejsca się do nich przyznawać i natychmiast je naprawiać. Mówiąc obrazowo, Bóg przewidział, że jeśli dałby nam wyłącznie zdolność myślenia, to w sytuacjach kryzysowych, w których prawda o sobie samym niepokoi danego człowieka, używalibyśmy umysłu jedynie po to, by uciekać od prawdy o sobie i by nałogowo samych siebie oszukiwać. Bóg zna nas na wylot i dlatego dał nam emocje, które pełnią w naszym życiu jakże potrzebną i czasem ratującą nas przed klęską rolę drugiego obiegu informacji. […] Gdy zaczynamy błądzić i przeżywamy różne kryzysy, sami dla siebie stajemy się władzą totalitarną. Im bardziej zaczynamy dręczyć samych siebie, szkodzić sobie, ulegać słabościom i uzależnieniom, tym bardziej bylibyśmy zaniepokojeni czy wręcz przerażeni, gdybyśmy powiedzieli sobie prawdę o nas samych i o naszym sposobie postępowania. To właśnie dlatego, żeby za wszelką cenę i choćby na chwilę ochronić się przed świadomością, że dręczymy samych siebie, że staliśmy się dla samych siebie okrutnym wrogiem i prześladowcą, zaczynamy się oszukiwać w myśleniu. Wtedy na ratunek przychodzą nam emocje. Dzieje się tak dlatego, że emocje mówią prawdę o nas samych, gdyż nad nimi nie sprawujemy tak wielkiej władzy, jak nad naszym myśleniem. W sferze emocji nie jesteśmy w stanie oszukiwać samych siebie przez dziesiątki lat, jak potrafimy to czynić w sferze myślenia. Popatrzmy na prosty przykład. Jeśli ktoś postępuje w fatalny sposób, to przez lata jest w stanie wmawiać sobie, że postępuje szlachetnie i że nikt nie powinien mieć do niego żalu. Trudno natomiast będzie temu człowiekowi wmawiać sobie przez dekady, że jest szczęśliwy, jeśli będzie przeżywał coraz większy niepokój, poczucie winy, złość i gniew wobec samego siebie, czy wręcz nienawiść do siebie, rozpacz i stany samobójcze. Obrazowo można powiedzieć, że emocje są rodzajem rozgłośni radiowej, która przez całą dobę nadaje informacje o naszej sytuacji życiowej, czy nam się to podoba, czy nie. To czasem bywa trudne, gdyż nie mamy wpływu na treści, które ta rozgłośnia nadaje, a nie możemy jej wyłączyć. Nawet gdybyśmy rzucali kamieniami w głośnik czy wyrywali kable ze ściany – to nic nie da. Nadal będziemy słyszeć krzyk naszych emocji, zwłaszcza bolesnych. Nadal będziemy słyszeć poprzez nasze przeżycia informację o tym, że powinniśmy zmienić coś w życiu, a zwłaszcza w naszym osobistym postępowaniu i w naszych więziach z innymi osobami”. M. Dziewiecki. Emocje. Krzyk do zrozumienia. Nowy Sącz 2018 s. 44-48.

[4] „Po ludzku sądząc przegrał życie, utracił je niemal w pierwszej wiośnie życia. Zginął śmiercią tragiczną, powieszony za kuchnią obozową w Dachau 9 stycznia 1942 r. ( za kilkanaście dni miał skończył 35 lat). Sługa Boży Ks. Kazimierz Grelewski; ( gdy ks. Ziembicki pisał swoją książkę, ten właśnie tytuł przysługiwał zarówno ks. Kazimierzowi jak i jego bratu Stefanowi; teraz są oni oczywiście błogosławionymi – dopisek ks. J. B.). Idealny prefekt szkół radomskich, młodszy brat Sługi Bożego Ks. Stefana, który rok wcześniej z głodu i wycieńczenia zmarł na rękach Ks. Kazimierza w tym samym obozie”. I. Ziembicki. Święci rodzą świętych. Sandomierz 1999 s. 65.

[5] „Po święceniach otrzymał nominację na prefekta szkoły powszechnej ( tak przed wojną nazwano szkoły podstawowe) im. Jana Kochanowskiego i… aż do aresztowania ( 24 stycznia 1941 r.) przez 13 lat był prefektem szkół radomskich. […] Ks. Kazimierz wzorowo prowadził Krucjatę Eucharystyczną i Sodalicję Mariańską. W każdą sobotę w godzinach popołudniowych szedł do konfesjonału i przez kilka godzin spowiadał dzieci i młodzież szkolną należącą do krucjaty oraz ich rodziców. Dzieci bardzo go kochały. […] W czasie wojny uczył w tajnych kompletach, prowadził nadal – dopóki było wolno – religię w szkołach powszechnych. Ponadto całym sercem oddał się pracy charytatywnej. Troskliwie opiekował się ochronką założoną dla dzieci – ofiar wojny. Gdy 11 kwietnia 1940 r. oddziały Wermachtu i żandarmerii w odwet za działalność oddziału partyzanckiego Hubala spacyfikowały wieś Nadolną, mordując wszystkich 215 mieszkańców i niszcząc całkowicie dobytek, Sługa Boży zaopiekował się pozostałymi przy życiu dziećmi – sierotami sprowadzając je do ochronki w Radomiu”. Tamże s. 67-68.

[6] „W obozie Ks. Kazimierz był bardzo popularnym spowiednikiem, zwłaszcza księży. Każdego ranka śpiewał godzinki do Najświętszej Maryi Panny, a wieczorem Wszystkie nasze dzienne sprawy. Pewnego dnia – jak opowiadają świadkowie – kiedy kapo uderzył go i popchnął, Sługa Boży podniósłszy się uczynił znak krzyża świętego i powiedział: niech ci Bóg przebaczy.  Kapo powalił go ponownie, krzycząc: Ja cię wyślę zaraz do twojego Boga.  W odpowiedzi usłyszano modlitwę Ks. Kazimierza: Pod Twoją obronę”. Tamże s. 68-69.


3. Niewiasty gdy do grobu szły, alleluja, alleluja!
Drogie maści z sobą niosły, alleluja, alleluja!

4. W bieli Anioła ujrzały, alleluja, alleluja!
Trwożyć sobą poczynały, alleluja, alleluja!

5. Niewiasty co się boicie, alleluja, alleluja!
Do Galilei tam idźcie. alleluja, alleluja!

6. Powiedzcie to Zwolennikom, alleluja, alleluja!
Iż powstał król na wiek wieków, alleluja, alleluja!

7. Tego dnia Wielkanocnego, alleluja, alleluja!
Chwal każdy Syna Bożego, alleluja, alleluja!

8. Świętą Trójcę wyznawajmy, alleluja, alleluja!
Bogu cześć i chwałę dajmy, alleluja, alleluja!