„Nakaz miłości człowieka w Starym Testamencie odnosił się początkowo tylko do członków Narodu Wybranego ( Kpł 19, 11-18), później został poszerzony na inne narody: Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go kochał jak siebie samego ( Kpł 19, 34). Charakterystyczna jest motywacja przykazania miłości bliźniego: nie jest nią ludzka solidarność, lecz dobroć Boga okazana Izraelitom w czasie ich wędrówki do Ziemi Obiecanej ( Pwt 10, 18-22). Nakaz miłości człowieka, zawarty w Mojżeszowym dekalogu nie zapobiegł wyniszczeniu ludów zamieszkujących ówczesną Palestynę. Czy nakaz ich eksterminacji rzeczywiście pochodził od Boga? W żydowskiej tradycji Talmudu miłość bliźniego jest ograniczona do własnego narodu. Nakaz miłości bliźniego w ewangelicznym nauczaniu Jezusa został zuniwersalizowany do wszystkich ludzi i narodów. Wyrazem tego jest przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, który Żydowi – mimo panujących wzajemnych animozji pomiędzy tymi narodami – okazał bezinteresowną pomoc widząc w nim bliźniego ( Łk 10, 30-37). Nakaz miłości człowieka dotyczy nawet ludzi nam wrogich, domagał się tego Chrystus: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swego, a będziesz nienawidził nieprzyjaciela swego. A ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą i módlcie się za tych, którzy was prześladują i potwarzają ( Mt 5, 43-44). Podstawą przykazania miłości bliźniego nie może być wspólnota etniczna, towarzyska czy wyrachowanie, lecz bezinteresowność i wspólne człowieczeństwo. Chrystus mówiąc o przykazaniu miłości każdego człowieka, odwołał się do dwu racji. Pierwszą z nich jest tzw. złota reguła: Postępujcie z ludźmi tak, jak chcecie, żeby ludzie z wami postępowali ( Łk 6, 31). Drugim argumentem jest idea Bożego miłosierdzia: Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny ( Łk 6, 38). Uniwersalnie interpretowany nakaz miłości bliźniego jest trudny do realizacji w życiu codziennym, zwłaszcza miłość nieprzyjaciół. Chrystus nikogo nie wykluczył ze swej miłości, na krzyżu przebaczył swym wrogom i wykonawcom kaźni. Pozostawił wzór dla chrześcijan, którzy we współczesnym świecie mają bardzo wielu wrogów jawnych lub ukrytych. Miłość człowieka nie wyklucza domagania się sprawiedliwości, w odniesieniu do ludzi nas krzywdzących – ich ukarania. Ewangeliczne przykazanie miłości każdego człowieka realizuje się wobec tych, którzy faktycznie znajdują się w kręgu naszych osobistych czy społecznych relacji. Miłość nie przekreśla roztropności, dlatego chrześcijanie mają prawo, a w społecznej skali nawet obowiązek zabezpieczenia się przed złymi ludźmi. Konieczna obrona indywidualna czy społeczno – państwowa jest prawem każdego człowieka”[1]. ( Ks. Stanisław Kowalczyk).
Dzisiaj Chrystus naucza o bardzo trudnym wymaganiu skierowanym do każdego, kto rzeczywiście pragnie być Jego uczniem; św. Łukasz Ewangelista podkreśla to poszerzenie adresatów nauczania Chrystusowego przez zwrot wy, którzy chcecie słyszeć ( Łk 6, 27). Ten zwrot obejmuje tych wszystkich cierpiących, ubogich, którzy byli spragnieni słuchania Słowa Bożego i każdego z nas, w którym obecne jest takie samo nastawienie serca wobec Nauczyciela głoszącego prawdę. Słowa, jakie dziś ten Nauczyciel do nas kieruje są prawdziwie, powtórzmy, wymagające i trudne. Ponieważ nauczanie to jest rzeczywiście trudne, to w praktyce życiowej miłość nieprzyjaciół często jest mylona z zachowaniami o charakterze sadystyczno – masochistycznym. Miłość nieprzyjaciół nie polega na tym, że sadyście dziękuje się za to, że jest sadystą, że wobec drania udaje się, że nie jest draniem. Miłość nieprzyjaciół nie polega na tym, że nie mówi się nic wrogowi, wtedy, gdy ten nas wykorzystuje i postępuje wobec nas niesprawiedliwie, Miłość nieprzyjaciół nie polega na świętowaniu kolejnych rocznic trwania w grzechu. Miłość nieprzyjaciół nie polega na zgodzie na zastraszanie przez manipulatora, łobuza i sadystę. Z historii możemy się nauczyć, jak głęboko sadysta, którego się nie powstrzymuje w jego sadyzmie, potrafi zastraszyć i sparaliżować swoje środowisko. Hitler i Stalin potrafili zastraszyć nie tylko swoje najbliższe otoczenie, swoje dwory, nie tylko swój naród, ale cały świat. Udało im się to dlatego, że nie znalazło się wielu, którzy mieliby odwagę jasno powiedzieć, że drań jest draniem, którzy mieliby odwagę postępować drogą prawdziwej miłości nieprzyjaciół. Miłość nieprzyjaciół polega na tym, że umożliwia się każdemu dokonanie konfrontacji swego życia z prawdą, dobrem, miłością i przez ten proces umożliwia się każdemu uczynienie swego życia drogą wiodącą do zbawienia. Chrystus nie dziękował swoim prześladowcom za to, że Go maltretowali; słudze arcykapłana, który uderzył Go, Jezus zadał pytanie: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? ( J 18, 23). Na krzyżu modlił się za swoich oprawców: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią ( Łk 23, 33). Gdyby Chrystus uznawał, że to, co oprawcy czynili wobec Niego, nie było czymś złym, nie widziałby potrzeby modlitwy o przebaczenie dla nich. Chrystus nie mówi do swoich oprawców: dobrze, że Mnie maltretujecie, ale: zastanówcie się nad swoim stanem, dlaczego to robicie, w jakim jesteście położeniu w odniesieniu do prawdy i miłości. Chrystus nie jest masochistą, ale wzorem również autentycznego spełniania przykazania miłości nieprzyjaciół. W wymiarze liturgicznym miłość nieprzyjaciół nie sprowadza się z pewnością do przyzwalania na ignorowanie przepisów kościelnych, w tym również tych, które odnoszą się do muzyki liturgicznej. Za szczyt ignorancji i złej woli w tym zakresie należy uznać pomijanie norm prawa kościelnego dotyczącego, na przykład, kryterium doboru repertuaru liturgicznego i wprowadzanie w miejsce tych norm utworów muzycznych dobieranych na zasadzie osobistego upodobania – bo akurat ta pieśń, częściej piosenka / przyśpiewka, spodobała się celebransowi, organiście, innemu uczestnikowi liturgii albo na zasadzie aleatoryzmu praktycznego – bo akurat te śpiewy były pod ręką. Trudno o bardziej przeraźliwy sposób niszczenia liturgii Kościoła. Takie bowiem traktowanie liturgii ukazuje, że ani celebrans, ani organista nie dorośli do uchwycenia prawdy o liturgii stanowiącej własność Kościoła; zamiast tego traktują tę liturgię jako swoją własność. Zdrowa psychicznie jednostka posiada świadomość istnienia granic, które wymagają respektowania. Osoba, która nie respektuje granic wyznaczonych w liturgii przez prawo Kościoła, ukazuje tym samym swój rzeczywisty stan psychiczno – duchowy. Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą, błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają ( Łk 27-28). Słowa te objawiają aspekt większej sprawiedliwości, do jakiej Jezus wzywa tych, którzy rzeczywiście pragną za Nim podążać. Chrystus jest Nauczycielem wymagającym, ale każdy prawdziwy nauczyciel jest właśnie takim – jest nauczycielem wymagającym. Czy chore sytuacje i zachowania, jakie tak często możemy zaobserwować współcześnie, nie odnajdują swego głównego źródła w promowaniu nauczania takich osób, które rezygnują ze zdecydowanego stawiania wymagań na korzyść, przykładowo, bycia akceptowanym przez przełożonego, wykazania się dobrymi wynikami pracy, czy nie powodowania kłopotów i nieporozumień? Czy lekceważenie Bożych przykazań przez niektórych młodych ludzi nie rodzi się, przynajmniej po części, z postawy faktycznego zdezerterowania z postawy wymaganej od prawdziwych nauczycieli, rodziców, pasterzy? Czy nie tutaj właśnie należy szukać przyczyn upadku prawdziwego nauczania, które swoje elementarne podstawy zawsze odnajduje w solidnej i systematycznej pracy oraz w ustawicznym wymaganiu od siebie? Współcześnie, coraz częściej stajemy się świadkami owoców działalności tzw. miłośników wiedzy wlanej, którzy twierdzą, albo przez swoje postępowanie, albo wprost tj. werbalnie: a po co czytać książki, skoro powszechnie wiadomo, że książki to czytają tylko osoby przemądrzałe, takie, które chcą się popisywać, tym co przeczytają… nie prawdziwie mądre. Prawdziwie mądry to jest ten, który nie czyta książek… no, może tylko w minimalnej ilości, tyle ile musi. Skąd więc osoba wysuwająca takie tezy czerpie swoją mądrość? O, jej mądrość jest mądrością właśnie wlaną, poniekąd głębszą, niedostępną dla zwykłych moli książkowych. Szkoda tylko, że jakoś niezmiernie rzadko widzi się ekspresje tej głębszej mądrości w praktyce. Dodatkowo, w swej bezgranicznej bezczelności, natchniony głębszą wiedzą autor uzasadnia swoje lenistwo intelektualno – duchowe rzekomą pokorą, która nie pozwala mu na popisywanie się wiedzą i gorliwością. W ustach osoby ochrzczonej antyintelektualizm jest czymś szczególnie rażącym i odpychającym. Daje on bowiem przygnębiające świadectwo praktycznego zamknięcia się na fundamentalny nurt tradycji egzystencjalno – poznawczej ducha ludzkiego ugruntowanej zawsze, jak o tym przypomniał św. Jan Paweł II, na dwóch skrzydłach: fides et ratio. Jak głęboko poruszającą, z drugiej strony, jest postawa tzw. prostych ludzi, często niepiśmiennych, którzy głęboko i szczerze pragną wiedzy dla swych dzieci, i którzy ludzką wiedzę szanują w stopniu autentycznie wzorcowym. Wrogość wobec Chrystusa i Jego wiernych uczniów rozgrywa się na kilku poziomach: naprzód jest to wymiar wrogich wobec Ewangelii myśli, intencji, motywów. W kolejnych etapach znajdują one swą kontynuację i spotęgowanie w złych tj. fałszywych słowach – oczernianiu oraz w czynach nienawiści[2] posuniętych aż do fizycznej przemocy[3]. Przejawem wrogości antyewangelicznej jest również postawa zaniedbania dobra tzn. unikanie wykonywania takich czynów i zachowań, jakich oczekuje od chrześcijanina sam Bóg. Nowy styl zachowania, o jakim poucza swych uczniów Jezus, rodzi się z doświadczenia Boga – Miłości[4]. Kto kocha prawdziwie, ten pragnie autentycznego dobra dla drugiej osoby; na straży tego dobra stoją Boże przykazania. Kto mówi drugiemu, że go kocha, a jednocześnie wprowadza go w grzech, ten jest kłamcą i oszustem. Prawdziwa miłość pragnie obdarowywać dobrem wszystkich i każdego, bez względu na to, jak ten drugi zachowuje się wobec mnie; w sposób właściwy, dobry, jak prawdziwy przyjaciel, czy też w sposób szkodliwy, jak wróg. Właśnie postępując w taki sposób, tj. konsekwentnie czyniąc dobro dla każdego i wszystkich, naśladujemy miłość Ojca i stajemy się dziećmi Najwyższego, który jest dobry dla niewdzięcznych i złych ( Łk 6, 35). U samych fundamentów bytu odkrywamy więc Stwórcę, który jednocześnie jest naszym Najlepszym Ojcem. Najprecyzyjniejsza synteza chrześcijaństwa znajduje się w wyrażeniu ojcostwo. Chrystus przyszedł, aby przypomnieć ludzkości, że Bóg jest Ojcem i że jest dobrym Ojcem. Konsekwentnie, najdoskonalszą formą męskości nie jest, jak próbuje przekonywać tzw. pop – kultura, przemoc i rozwiązłość, ale ojcostwo; podobnie jak najdoskonalszą formą kobiecości jest macierzyństwo. Nie można wyobrazić sobie wspanialszego powołania niż uczestnictwo w ojcostwie samego Boga. Poprzez uczestnictwo w ojcostwie Boga odkrywamy na czym polega prawdziwa, głęboka i mądra miłość, która zawsze jest równocześnie miłością wymagającą, ukazaną przez Chrystusa w m.in. przypowieściach o Dobrym Samarytanie i o Miłosiernym Ojcu, tj. mądrze kochającym Ojcu – w przypowieści o synu marnotrawnym. Ta sama miłość objawia się w Synu Ojca, czyli w Jezusie Chrystusie, w Jego Osobie i w Jego czynach: Kto widzi mnie, widzi Ojca ( J 14, 9). Chrystus ukazuje również, powtórzmy, na czym polega prawdziwa miłość nieprzyjaciół. Nazwany przyjacielem celników i grzeszników, powołujący na Apostoła celnika Mateusza, przypomina prawdę o tym, że nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają ( Mt 9, 12). Mówi do niewiasty pochwyconej na cudzołóstwie: i Ja ciebie nie potępiam, idź i więcej nie grzesz ( J 8, 11). Dwie połowy jednej Ewangelii; samo: Ja ciebie nie potępiam – ckliwy sentymentalizm, który przynosi straszliwe szkody dla osoby potrzebującej zmiany życia… utwierdzanie w grzechu… samo: więcej nie grzesz – faryzejska surowość dla grzechu innych. Całość przekazu to połączenie autentycznego miłosierdzia, prawdziwej miłości do człowieka z jednoznacznym wezwaniem do wyjścia z grzechu, ze zła. Judasz – ten, który ze Mną zanurza chleb – znak przyjaźni. Chrystus wie o tym, co jest w duszy i planach Judasza, ale nie przestaje go kochać, nie akceptuje jego zdrady, ale subtelnie – poprzez podanie kawałka chleba, nawet w tak drastycznych warunkach, próbuje przekazać mu swoją miłość, wezwać do nawrócenia. W Getsemani mówi: Przyjacielu, po coś przyszedł…. Przyjacielu – nie jest tu powiedziane jako sarkazm czy ironia, ale stanowi manifestację trwającej nawet w takiej sytuacji miłości Chrystusa do człowieka – zdrajcy, przy jednoczesnym nieakceptowaniu jego zdrady. Chrystus nalega na konieczność dokonania nawrócenia serca, metanoii. Przebaczenie stanowi centrum chrześcijańskiego życia; chrześcijanin żyje dzięki przebaczeniu, jakiego doświadcza od Ojca. Sam więc jest powołany do tego, by stać się świadkiem przebaczenia, tym samym inspirując nowy rodzaj relacji międzyosobowych, sposób trudny, lecz pełen nadziei. Bycie świadkiem przebaczenia i pojednania kłóci się z pozostawaniem w stanie nienawiści. Przebaczenie jest być może najcenniejszym darem, jaki chrześcijanin może darować ludziom wszystkich czasów i miejsc. Jest ono zasadniczym warunkiem pojednania dzieci Boga z ich Ojcem. By to pojednanie mogło się dokonać, czymś nieodzownym jawi się potrzeba radykalnego i szczerego nawrócenia. Często, naszą poniekąd spontaniczną reakcją na doświadczane przez nas obrazy lub zranienia jest użalanie się nad sobą albo pragnienie zemsty – odwetu, ignorujące Chrystusowe wezwanie do miłości nieprzyjaciół. W tego rodzaju sytuacjach każdy z nas ponownie otrzymuje możliwość wyboru tego, jaką drogą pragnie postępować w swoim życiu, drogą błogosławieństwa czy przekleństwa. Bóg ponawia przed każdym z nas wybór tak często odnajdywany w Piśmie Świętym: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście… Wybieraj więc życie ( Pwt 30, 15. 19). To my sami wybieramy dla siebie życie albo śmierć w zależności od przyjmowanego przez nas sposobu odniesienia do Boga i bliźniego. Dla św. Łukasza Jezus jest Bogiem nawiedzającym swój lud w tym celu, by umożliwić temu ludowi dokonanie wyboru pomiędzy życiem i śmiercią. Ta sama prawda uobecnia się w czasie każdorazowego sprawowania świętej liturgii. Liturgia właśnie jest tym czasem rzeczywiście właściwym i upragnionym ( 2 Kor 6, 2), by otrzymywać hojne łaski od Pana. Otrzymywanie tych łask jest jednak uwarunkowane stopniem otwartości naszych serc na głos Pana. Módlmy się więc o otwartość tych serc na doświadczanie i przekazywanie daru przebaczenia. Najświętsza Maryja Panna niech nas nauczy nie tylko słuchać tej głębokiej i pięknej prawdy, ale przede wszystkim praktykować ją w naszym codziennym postępowaniu.
Bł. Sadok i męczennicy sandomierscy ( + 1260) – chluba Sandomierzan i diecezji. Męczeństwo sandomierskich dominikanów związane jest z jedną z najstraszniejszych plag średniowiecznej Europy, jaką stanowiły najazdy tatarskie[5]. Męczeństwo bł. Sadoka i 48 towarzyszy wpisuje się w męczeństwo mieszkańców Sandomierza[6], a to z kolei w męczeństwo Kościoła powszechnego, stanowiące szczególnego rodzaju świadectwo zjednoczenia z Chrystusem dokonującym zbawienia ludzkości przez swoją miłość objawioną w sposób szczególny w Jego cierpieniu, śmierci i Zmartwychwstaniu[7]. Bł. Sadok należał do pierwszych dominikanów polskich, którzy przyjęli habity zakonne z rąk samego św. Dominika, przy znacznym wpływie na te wydarzenia patrona diecezji sandomierskiej bł. Wincentego Kadłubka[8]. Prowadził misje wśród Połowców, łącząc ewangelizację z trudem cywilizowania i tłumacząc modlitwy i prawdy katechizmowe na język miejscowej ludności[9]. Chociaż lokalny, polski kult bł. Sadoka i towarzyszy został zaaprobowany już w końcu XIII wieku, to jednak oficjalne potwierdzenie tego kultu zostało dokonane w roku 1807 przez twórcę diecezji sandomierskiej papieża Piusa VII[10]. Bł. Sadok i towarzysze ciągle niosą przesłanie o potrzebie wyrazistego składania świadectwa chrześcijańskiego życia i śmierci, odważnego wyznawania wiary w Jezusa Chrystusa oraz takiego zakorzenienia pragnienia świętości w sercu człowieka wierzącego, które pozwoli na w pełni ewangeliczne kształtowanie jego osobistego życia i środowiska, w którym przebywa.
[1] S. Kowalczyk. Rozważania w kręgu Słowa Bożego. Sandomierz 2018 s. 275-276.
[2] Angielski pisarz katolicki, Hilaire Belloc ( 1870 – 1953), upatruje zaiste wulkaniczną w swej skali erupcję tej nienawiści w czasach pojawienia się reformacji. „Musimy pamiętać, że ta nienawiść zawsze była obecna. Z tego, że jest ona obecna dzisiaj, większość katolików i wszyscy konwertyci zdają sobie dobrze sprawę, choć świat na zewnątrz ( świat, który pisze naszą oficjalną historię) nie zauważa obecności tej nienawiści, dopóki nie zostanie ona pobudzona przez sprzeciw. Taka nienawiść jest naturalna i nieunikniona. Wszelka energia polaryzuje, a Kościół katolicki jest najpotężniejszym źródłem energii na ziemi. Pobudza biegun przeciwny. Ponadto Kościół jest wszędzie w niezgodzie z człowiekiem takim, jakim on jest, zawsze go ograniczając, i w takim czy innym momencie życia niemal każdego człowieka wchodząc w gwałtowny spór z pychą, ambicją lub żądzą. Na dodatek jeszcze potężniejszą prowokacją jest roszczenie sobie przez Kościół absolutnego autorytetu i powszechnego zwierzchnictwa moralnego. To, że ta siła nienawiści dotyczyła względnie niewielu w Europie przed załamaniem się obronnej bariery kościelnej organizacji, to prawda. Ale że była ona potencjalnie obecna wśród bardzo dużej liczby osób i że mogła się szerzyć jak pożar przez całe rejony, miały dopiero pokazać wypadki. W istocie znamienną cechą w słowach i czynach, które nastąpiły po katastrofie, jest ta intensywna, czasami obłąkana, nienawiść do wiary. Gdyby tylko ludzie czytali oryginały, zamiast czytać nudnawe współczesne książki na ich temat i gdyby skoncentrowali się bardziej na obrzydliwościach, jakich dopuszczono się na człowieku oraz na dziełach człowieka, na każdej formie piękna podczas tego delirium nienawiści, zrozumieliby. Złorzeczenia – gdy tylko zyskały wolność wyrazu – opluwały wszystko, co katolickie, a w szczególności Najświętszy Sakrament i świętą Ofiarę Mszy, jak również głównych urzędników Kościoła. Na długo przed wywołaniem jakiejkolwiek reakcji poziom jadu przekroczył daleko to wszystko, co znano przedtem w ekstrawagancjach ludzkiego sporu. Nie ma w ogóle wątpliwości co do temperamentu, z którym ma się do czynienia, kiedy czyta się te przekleństwa i obelgi”. H. Belloc. Herezja reformacji. Kraków 2017 s. 56-57.
[3] „Uczeń Jezusa ma w adekwatny sposób odpowiadać na każdy przejaw wrogości: na nienawiść czynieniem dobra, na przekleństwo błogosławieństwem i wreszcie na fizyczną przemoc modlitwą, gdyż inne działania są już niemożliwe. Ale tylko w obrębie doświadczenia bliskości Królestwa Bożego można ten rodzaj paradoksalnych wymagań przyjąć i wprowadzić w czyn”. Głoście Ewangelię. T. III Red. J. Bagrowicz. T. Lewandowski. Włocławek 1991 s. 82.
[4] „Nakaz miłości nieprzyjaciół jest u Łukasza również umotywowany, choć nie w taki sam sposób jak u Mateusza. Tak więc miłując nieprzyjaciół chrześcijanin zasługuje sobie przez to na prawdziwą zapłatę, różni się stylem swego życia od poganina, wysnuwa praktyczne wnioski z tego, że wszyscy jesteśmy synami tego samego Ojca, który jest w niebie, i wreszcie naśladuje Boga w Jego miłosierdziu nad wszystkimi ludźmi. Zasługuje bowiem na Jego wdzięczność”. K. Romaniuk. A. Jankowski. L. Stachowiak. Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu. Poznań – Kraków 1999 s. 303-304.
[5] „Pierwszy najazd Tatarów, niosąc zniszczenie, pożogę i śmierć wielu Polaków, miał miejsce w 1241 r. Drugi nie oszczędził ziemi sandomierskiej. Tatarzy przeprawiwszy się przez zamarzniętą Wisłę dotarli do Sandomierza. Był styczeń 1260 roku. Jak podaje tradycja Tatarzy wymordowali ojców i braci dominikańskich w kościele św. Jakuba. Według legendy wieść o czekającej ich śmierci przeczytali w martyrologium w przeddzień męczeństwa, a podczas rzezi śpiewali Salve Regina. Zginęli wówczas bł. Sadok, przeor klasztoru, oraz wielu ojców i braci zakonnych. Szukając śladów dawnego Sandomierza ( był rok 1959) niespodziewanie natrafiono, na wirydarzu dawnego klasztoru dominikańskiego, na szereg grobów z XIII wieku. Długi szereg szkieletów jednakowo złożonych ze śladami gwałtownej śmierci: porąbane czaszki i kości, w niektórych tkwiły jeszcze żeleźce strzał. Odnaleziono też charakterystyczne jednakowe klamry w okolicach pasa przy każdym szkielecie. Niewątpliwie – jak pisano – jest to wstrząsający dokument, sprawdzenie tradycji o wymordowaniu tutaj, w tym klasztorze, całego konwentu dominikańskiego przez Tatarów w 1260 roku”. I. Ziembicki. Święci rodzą świętych. Sandomierz 1999 s. 43-44.
[6] „W kilka dni potem wymordowano mieszkańców Sandomierza w kolegiacie czy głównie na błoniach nadwiślańskich. Historyk Długosz opisując chwile pełne grozy stwierdza, że chrześcijańska i polska krew sandomierzan spływała ze wzgórza zamkowego potokiem do pobliskiej Wisły. Autor Kroniki Wołyńskiej jako naoczny świadek rzezi sandomierzan podaje, że zginęło wówczas mnóstwo ludzi, duchownych i świeckich, kobiet i dzieci, a wszyscy w obliczu śmierci zachowali się z godnością chrześcijańską”. Tamże s. 44.
[7] „W bazylice katedralnej w bocznej nawie przy głównym wejściu znajdują się dwa obrazy przedstawiające wstrząsające sceny, jakie przed przeszło siedmiuset laty rozegrały się w Sandomierzu. Artysta malarz na obydwu obrazach ukazał aniołów spieszących z laurowymi wieńcami, by nimi ukoronować skronie tych, którzy po bohatersku ginęli za Chrystusa i wiarę. Błogosławieni Męczennicy sandomierscy to chluba Sandomierza i naszej Diecezji – pisał ks. biskup Jan Kanty Lorek w odezwie pasterskiej w 1968 r. Rozsławili oni Sandomierz i Polskę w historii, literaturze i sztuce. W dniach grozy w czasie ostatniej wojny światowej sandomierzanie uciekali się pod ich opiekę”. Tamże s. 44-45.
[8]„Dominikanie byli pierwszym zakonem, który w Polsce był od początku polskim. Wszystkie inne – i franciszkański także – składały się z początku z zakonników cudzoziemskich. Święty Dominik nie musiał przysyłać do Polski swych uczniów, bo Polacy pierwsi sami do niego przyjechali. Zawdzięczamy to bł. Kadłubkowi, a zwłaszcza jego stosunkom ze Śląskiem. O dwanaście mil od klasztoru Trzebnickiego znajdowało się gniazdo znakomitego rodu Odrowążów, mianowicie na pograniczu księstw opolskiego i wrocławskiego, na południe od Wrocławia, w Kamienicy; było to pod władzą Henryka Brodatego. Ród Odrowążów celował zamiłowaniem do nauki, czego najlepszym dowodem, że liczył natenczas pośród swych rodowców trzech kapłanów. Imiona ich Iwo, Czesław, Jacek. Znani byli biskupowi Kadłubkowi i cenieni przez niego. Czesława zrobił kanonikiem katedralnym krakowskim, Jacka polecił arcybiskupowi w Gnieźnie, dokąd też powołany został na archidiakona kapituły, Iwona zaś upatrzył sobie na swego następcę na biskupstwie krakowskim. Według prawa kanonicznego trzeba na to osobnego pozwolenia papieskiego, żeby biskup mógł się zrzec swej diecezji. Zamierzając tedy usunąć się, powierzył tę sprawę Iwonowi, udającemu się do Rzymu. W roku 1217 skłonił bowiem wszystkich trzech, żeby jechali do Włoch, przede wszystkim dla studiów w Bolonii. Oczywiście, że każdy podróżnik, przybyły do Włoch, a zwłaszcza będąc kapłanem, jechał aż do Rzymu, bo jakżeż ominąć Rzym, gdy się już jest we Włoszech! Na papieskim dworze załatwiłby tedy Iwo rezygnację bł. Wincentego i prosiłby o pozwolenie, żeby mógł być jego następcą. W Bolonii zaś oprócz profesorów prawa kościelnego była jeszcze inna znakomitość: święty Dominik. I tak się stało, że Czesław i Jacek przywdziali tam habity dominikańskie. Polska otrzymała tedy nowy zakon wprost od jego założyciela. Jeszcze jeden Polak składał ślubowanie zakonne św. Dominikowi wraz z Odrowążami. Przyłączył się do nich w drodze do Włoch kapłan Polski imieniem Sadok, towarzysząc im stale; i ten także wracał do Polski dominikaninem. Ci trzej mieli powiększyć grono świętych patronów polskich”. F. Koneczny. Święci w dziejach narodu polskiego. Warszawa ( reprint z 1937 r.) s. 115-116.
[9] Tamże s. 121.
[10] A. Nowak. Dzieje Polski. T. 2. Kraków 2015 s. 188.
2. Racz na nas wejrzeć z nieba wysokiego,
A racz pocieszyć człowieka grzesznego.
3. Któregoś Panie zbytnio umiłował,
I Krwi najświętszej przelać nie żałował.
4. Acz miecz Twój srogi bardzo się wydłużył,
By złości nasze swą srogością zburzył.
5. Lecz nic nie dbamy, w złościach naszych trwamy,
Jednakże, Panie, ku Tobie wołamy.
6. Byś złości nasze łaskawie przebaczył,
A gniew Swój srogi pohamować raczył.
7. Użycz łaski Twej ku upamiętaniu,
Daj serce prawe ku Twemu wzywaniu.
8. Abyśmy zawsze w pobożności żyli,
Ciebie z Świętymi na wieki chwalili.