XIV Niedziela zwykła B

  1. „Jezus jest realistą. On wie wszystko. Wie zatem także i to, że jeżeli na tej ziemi, po grzechu pierworodnym, będziemy trwać przy Nim i w Jego miłości, jeśli będziemy we wszystkim zachowywać Jego przykazania, to taka postawa z naszej strony będzie wiązała się z wysiłkiem, z koniecznością dyscypliny, pracy nad własnym charakterem, ze stawianiem sobie twardych nieraz wymagań. To wszystko wiąże się z tym, co Jezus nazywa jarzmem. Nie jest przecież łatwo być przy Jezusie. Nie zawsze jest miło naśladować Go, zachowywać Dekalog, respektować głos sumienia, decydować się na to, co dobre, a nie na to, co ledwie na chwilę przyjemne. Nie jest łatwo kochać, czyli czynić to, co niezawodnie prowadzi do radości. Nie jest łatwo kochać nawet szlachetnych ludzi – tym trudniej jest kochać tych, którzy sami tu i teraz nie kochają. Nie jest łatwo mądrze kochać nawet samego siebie. Miłość – w przeciwieństwie do życia na luzie –  oznacza zachowanie dyscypliny, czujności, wytrwałości. Naśladować Boga i kochać tak, jak Jezus pierwszy nas pokochał, to pokonywać własne słabości, to czasem rezygnować z miłych i moralnie dozwolonych przyjemności, to ofiarnie służyć, to nieustannie nawracać się i wynagradzać za wyrządzone krzywdy. Czyż takie postępowanie nie jest jarzmem? Oczywiście, że jest! Być człowiekiem Bożym i sprawiedliwym, wybierać drogę błogosławieństwa i życia, stawać się coraz mniej podobnym do siebie samego, a coraz bardziej podobnym do Boga, zachować stanowczą dyscyplinę i czujność do końca, postępować w duchu ośmiu błogosławieństw, wiernie naśladować Jezusa i dorastać do świętości – to są największe wymagania we wszechświecie! Stawać się podobnym do Boga, naśladować Jego miłość, Jego wierność, Jego wytrwałość, Jego ofiarność… – Czy może na tej ziemie istnieć jeszcze większe wymaganie? Nie, większego już nie ma. A zatem jest to rzeczywisty ciężar. Jezus gra z nami w otwarte karty. On sam nazywa ten ciężar jarzmembrzemieniem, a mimo to ma rację, gdy mówi, że tego typu jarzmo pozostaje lekkie i słodkie. To, że również w tym przypadku Jezus ma rację, stanie się dla nas oczywiste wtedy, gdy zobaczymy, czy ( a jeśli tak, to jaką) mamy alternatywę w obliczu jarzma i brzemienia, do którego On nas zachęca. Otóż alternatywą jest to, że mogę nie słuchać Jezusa. Mogę nie kierować się Dekalogiem. Mogę robić to, czego JA chcę, a nie czego pragnie Bóg. Mogę wypełniać nie Jego, lecz moją wolę. Mogę kierować się tym, czego chce moje ciało, mój instynkt czy popęd. Co się wtedy dzieje, gdy robię to, co ja chcę, albo to, czego chce jakaś część mojego człowieczeństwa? Otóż wtedy dochodzi do katastrofy. Wtedy sam na siebie nakładam ogromne brzemię – dręczące, nieznośne jarzmo. Nie będzie to brzemię czy jarzmo Jezusowe, lecz moje własne – jarzmo moich grzechów, mojej bezmyślności, moich uzależnień. Gdy zabijam, kradnę, cudzołożę, kłamię, pożądam, stawiam w miejsce Boga jakiegoś człowieka czy samego siebie ( albo mój brzuch, mój popęd lub jakąś ideologię), gdy łamie przykazania, to wtedy za każdym razem nakładam na siebie brzemię okrutne i nie do wytrzymania. Wcześniej czy później odechce mi się żyć. Otóż Jezus – realista pragnie mnie obronić przed moją własną naiwnością. Czyni wszystko, żebym nie nakładał na siebie brzemion niepotrzebnych, a bardzo bolesnych, czasem wręcz diabelskich. On stawia sprawę jasno i mówi do każdego z nas tak: Człowieku, masz wybór. Możesz wieść życie zdyscyplinowane, oparte na przykazaniach, na miłości, wierności, szlachetności. Podejmiesz wówczas wysiłek, staniesz się czujny, będziesz ciągle się nawracał. Jednak to ma sens, gdyż ten wysiłek przyniesie Ci prawdziwy pokój, da ci czyste sumienie i Bożą radość, której nikt Ci nie zabierze. Nawet najsprytniejszy złodziej nie ukradnie snu sprawiedliwemu. Wiemy, że ktoś może być bogaty i żyć wygodnie w samych przyjemnościach, jednak jeśli będzie złodziejem czy egoistą, to nie uśnie spokojnie ani nie obudzi się radosny. Gdy postępuję zatem zgodnie z pragnieniami Boga, to – owszem – muszę być świadomy, że wymaga to ode mnie codziennego wysiłku i twardej dyscypliny. W tym sensie biorę na siebie ciężar. Jest to jednak ciężar lekki i radosny w porównaniu z alternatywnym ciężarem grzechów czy uzależnień. Brzemię trwania w dobru i w łasce uświęcającej sprawia, że unoszę się z entuzjazmem jakby na skrzydłach orła, spokojnie zasypiam, a rano budzę się radosny. Chce mi się wstawać, bo mam siłę, żeby znowu przeżyć dzień co najmniej tak dobrze, jak wczoraj. Natomiast gdy łamię Boże przykazania i mylę radość z przyjemnością, wtedy nakładam na siebie brzemię nie do wytrzymania. Jezus przynosi nam radość prawdziwą i trwałą, chociaż niełatwą, bo doświadczaną na ziemi, którą od Adama i Ewy zamieniliśmy po części w dolinę ciemności i w padół łez. Jezus jest radością nie z tej ziemi. On chce się tą swoją radością z nami dzielić. I właśnie dlatego uczy nas realizmu. Mamy przed sobą albo drogę dyscypliny, przykazań i miłości, czyli drogę trudną, ale przynoszącą niezawodną radość, albo drogę przekleństwa i śmierci, która sprawia, że nasze istnienie zaczyna nam się jawić jako bezsensowny ciężar nie do udźwignięcia”[1]. ( Ks. Marek Dziewiecki).
  2. Św. Hieronim powiedział, że ukrytym skarbem Starego Testamentu jest sam Jezus Chrystus. Tak jasno widać tę prawdę w inauguracyjnej mowie Jezusa w synagodze w Nazarecie. Wypowiedź Chrystusa: „dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” ( Łk 4, 21) można też prawdziwie przetłumaczyć w następujący sposób: „Ja jestem wypełnieniem tego Izajaszowego proroctwa”. Jezus przyszedł do swojej własności, a ci, którzy tę własność mieli powierzoną jedynie w dzierżawę, nie przyjęli Chrystusa. Kontestacja Jezusa rozpoczęła się w Betlejem gdzie, przypomnijmy, Zbawiciel człowieka narodził się jako „odrzucony przez niektórych i przy obojętności większości”[2]. Nie było dla Chrystusa miejsca w Jego rodzinnym miasteczku w Nazarecie[3], w końcu nie było dla Niego miejsca w narodzie wybranym – Bożej szczególnej własności. Kulminacja odrzucenia Chrystusa dokonała się w Jego Męce. Dzisiaj Chrystus przychodzi do nas w Eucharystii – czy znajdzie miejsce w naszych sercach i postępowaniu, czy znowu zostanie odrzucony? Mieszkańcom Nazaretu mogło się wydawać, że znają Jezusa najlepiej ze wszystkich ludzi; wszak to pośród nich On się wychowywał, dorastał, pracował. Tymczasem, ta jedynie zewnętrzna znajomość Jego Osoby stała się dla Nazarejczyków przeszkodą sprawiającą ich pozostawanie w głębokiej ignorancji prawdziwego Mesjasza. Również nam trzeba rozbijać nasze osobiste obrazy i wyobrażenia Boga, w tym celu, by Bóg żywy i prawdziwy mógł w nas zamieszkiwać poprzez łaskę uświęcającą. Jakże często słyszymy wyznania typu: ja wiem, że Bóg mnie kocha, On rozumie moją sytuację, On mnie nie potępia, itp. Niejednokrotnie tego rodzaju stwierdzenia służą usprawiedliwieniu takiego sposobu postępowania, który stoi w jawnej sprzeczności z Bożymi przykazaniami. Czy więc ten bóg, tak często przyzywany w tego rodzaju okolicznościach, jest Bogiem prawdziwym, takim, jaki objawił się w Chrystusie, czy też są to po prostu osobiste wyobrażenia o bogu akceptującym bezwarunkowo każde nasze zachowanie, czyli o bogu, za którego właściwie uważamy samych siebie i podejmowane przez nas decyzje, wybory, sposoby postępowania? Chrześcijanin zaś, jest takim człowiekiem, który prosi modlitewnie Boga o to, by jego, tj. właśnie tego chrześcijanina, czyny i wola były zawsze poddane Bożym przykazaniom ( Kolekta, XI Niedziela zwykła). Dzisiejsza Ewangelia jest równocześnie okazją do zastanowienia się, czy gorliwie, uczciwie, autentycznie i z entuzjazmem uczestniczę w funkcji prorockiej Chrystusa, w którą zostałem wszczepiony przez sakrament chrztu świętego[4]. Innymi słowy, czy dobrze widzę Boga w życiu swoim i innych ludzi, oraz radośnie i odważnie dzielę się z drugimi tym widzeniem Boga, czy też trudno ze mnie wykrzesać najmniejszy choćby znak autentycznej gorliwości i zaangażowania chrześcijańskiego, pastoralnego. Zatwardziałość serca może też przybierać kształt opartego o filar świątynny „uczestnika” Eucharystii, wiecznie niewyspanego, jawnie i szeroko ziewającego, „odbierającego” Słowo Boże z założonymi rękami i skwaszonym wyrazem twarzy, na wszelkie inicjatywy, jakie do niego Pan Bóg kieruje, reagującego w taki sam sposób, tzn. całkowitym odrzuceniem i zamknięciem serca oraz woli. Czy w takich przypadkach nie można powtarzać, za papieżem emerytem Benedyktem XVI, gorzkiej prawdy o tym, że w Kościele jest dużo pogan zaledwie udających chrześcijan[5]? Jak się okazuje w świetle dzisiejszej Ewangelii, tzw. „świat”, czyli osoby żyjące w sprzeczności z wolą Bożą, jest w stanie wybaczyć niemal wszystko; wybacza nałogi, uzależnienia, moralne ekscesy różnego rodzaju, jałowe nauczanie, kierujące się zawsze i tylko jedyną zasadą nie narażania się nikomu i nie mącenia, nawet grzesznego, spokoju, itp. Świat przyjmuje z szatańskim rechotem bezczynność proroka, podobnie jak tegoż pozorowane na prorockie, a w rzeczywistości „zastępcze”, działania i inicjatywy. Istnieje tylko jedna rzeczywistość, której świat nigdy nie wybaczy – tą rzeczywistością jest „grzech” bycia autentycznym prorokiem, czyli człowiekiem żyjącym w prawdzie i głoszącym tę prawdę w sposób bezkompromisowy. Tej rzeczywistości świat nie może zcierpieć, a jednocześnie, w jakiś niezwykle tajemniczy sposób, tej rzeczywistości pragnie. Św. Jan Paweł II, podczas jubileuszowej Drogi Krzyżowej przeprowadzonej w Wielki Piątek 2000 roku, dostrzegł w stacji przymuszenia Szymona Cyrenejczyka do pomocy Jezusowi, lęk oprawców Jezusa przed tym, by Skazaniec nie umarł zbyt wcześnie, tzn. przed dopełnieniem swego dzieła na krzyżu. Sługa Boży, arcybiskup Fulton Sheen wskazywał, czasem nawet w formie humorystycznej, na zadziwiający proces podejmowania przez świat, najczęściej w zdeformowanym kształcie, tych elementów wiary, które zaczynają „kuleć” w praktyce Kościoła. Gdy, w ramach błędnie rozumianej reformy Soboru Watykańskiego II, w niektórych ośrodkach eklezjalnych zaniedbano modlitwę różańcową, różaniec „wypłynął” w subkulturze hippisowskiej jako element dekoracyjny stroju – zaczęto nosić różaniec jako ozdobę na rękach, szyi, nogach; gdy, powodowane tym samym niewłaściwym odczytaniem soborowych postanowień zakonnice zaczęły „zrzucać” habity, zakonny strój pojawił się w formie noszonych przez kobiety obszernych i długich nakryć wzorowanych na meksykańskim poncho. Możemy kontynuować i rozszerzać myśl ponadprzeciętnie przenikliwego i świątobliwego Arcybiskupa: gdy zrezygnowano z chorału gregoriańskiego w liturgii Kościoła, coraz częściej motywy gregoriańskich melodii znajdują swą drogę do muzyki popularnej i rozrywkowej; gdy brakuje żywego zaangażowania i wiary przeżywanej sercem w codziennym życiu i liturgii, poszukuje się namiastek religii, które pozwolą na urzeczywistnienie tych elementów gdzie indziej: polityka, ideologia, sport, itp. Świat, niemal intuicyjnie i w sposób podświadomy, potrzebuje proroków dla swego „normalnego” funkcjonowania, ale tylko proroków autentycznych. Gdyby św. Jan Chrzciciel, zamiast nazywać precyzyjnie grzech cudzołóstwa i przypominać królowi prawdę o tym, że nie jest on wyjęty z obowiązku zachowywania Bożych przykazań, zaczął odwracać swój wzrok od tego fundamentalnego problemu i koncentrować się, dajmy na to, na kunszcie tancerskim Salome, lub na niwelowaniu niesprawiedliwości społecznych pomiędzy panami i niewolnikami na dworze Heroda, lub wchodzić w układy z Herodem, „przymykając oko” na jego grzeszny styl życia, w nadziei uzyskania zapomogi materialnej przeznaczonej chociażby na uporządkowanie miejsca przy rzece gdzie udzielał chrztu, czy spotkałoby go wtedy męczeństwo? Ale jednocześnie, czy Jezus nazwałby go wtedy największym spomiędzy narodzonych z niewiast ( Łk 7, 28)? Czy św. Jan Chrzciciel przygotowałby wtedy należycie drogę Mesjaszowi?
  3. Kościół ustawicznie powraca do stawiania przed oczy duszy dzieci, młodzieży i rodziny wzorca postępowania, odniesienia do życia doczesnego, wieczności, do Boga i do człowieka, odnajdywanego w postaciach świętych. Tym samym, Kościół przestrzega wiernych przed podążaniem drogą wskazywaną przez współczesnych „nie – świętych” idoli, próbujących budować swą pozorną „wielkość” na przekraczaniu Bożych przykazań, lekceważeniu Słowa Bożego i deifikowaniu własnej woli. Biskup Edward Materski często przyrównywał takie działania do  kolejnej próby budowania wieży Babel, skazanej, wcześniej czy później, na jednakowy los – destrukcję i ruinę. W osobach świętych zaś, odnajdujemy prawdziwą budowlę życia ludzkiego, trwale wzmacniającą dni naszej doczesności i pewnie prowadzącą do wiecznej szczęśliwości. W 2018 roku[6], roku jubileuszu 200 – lecia diecezji sandomierskiej, Kościół w Polsce zachęca wiernych do szczególnego namysłu nad osobą świętego Stanisława Kostki, owszem patrona dzieci i młodzieży, lecz także, jak to często podkreślano w duchowych dziejach diecezji sandomierskiej, świętego zdolnego uzdrowić całe rodziny chrześcijańskie. Święty Stanisław, jak każdy polski święty, stanowi ukoronowanie wielowiekowej wiary narodu polskiego i religijnych tradycji rodziny polskiej; tym samym uświadamia nam na nowo olbrzymią wartość troski o zdrowe funkcjonowanie tych dwóch filarów ludzkiej wspólnoty. Z połączenia chlubnych tradycji narodu polskiego i polskiej rodziny oraz wezwania do bezkompromisowego naśladowania Zbawiciela zrodziła się osoba świętego Stanisława Kostki[7]. Na tej samej drodze rodzi się również każdy autentyczny uczeń Chrystusa, którego opatrzność uczyniła Polakiem.

2. Za Twe łaski dziękujemy,
Które Serce Twoje dało;
W dani dusze Ci niesiemy,
By nas Serce Twe kochało.

3. Trzykroć święte Serce Boga,
Tobie śpiewa niebo całe,
Ciebie wielbi Matka droga,
Tobie lud Twój składa chwałę.

4. Nie opuszczaj nas, o Panie!
Odpuść grzesznym liczne winy,
Daj nam w Serca Twego ranie
Błogosławieństw zdrój jedyny.


[1] M. Dziewiecki. Bóg vs cierpienie. Dlaczego Bóg nie chce żebyś cierpiał. Nowy Sącz 2018 s. 25-28.

[2] Papież Franciszek. Prawdziwy duch Bożego Narodzenia. „L’Osservatore Romano”  1 ( 2017) s. 8.

[3] „Gdy Jezus przemówił, ludzie byli zdziwieni, ponieważ znali Go jako syna Józefa, a tymczasem z ust Jego wychodziły słowa Boże. Nie mogli zrozumieć tego, że ktoś taki jak syn znanego im Józefa odważa się im wyjaśniać Pismo Święte, odnosząc je do siebie. Dziwne jest to zdumienie Nazarejczyków! Dziwią się, skąd mądrość u Mądrości, skąd moc u Tego, który jest samą Mocą: błądzą dlatego, że widzą w Nim po prostu syna cieśli ( św. Hieronim)”. M. Bednarz. Jezus w Nazarecie ( Mk 6, 1-6). „Krąg biblijny” 35 ( 2017) s. 42.

[4] „Według Pisma Świętego prorokiem jest ten, kto dobrze widzi Boga i Jego sprawy, kto jest na Niego uwrażliwiony. Dlatego prorocy są nazywani w Biblii widzącymi. Ale to wszystko sprawia, że prorocy doznają odrzucenia, bo naruszają grzeszny spokój. Wszyscy uczestniczymy w funkcji prorockiej. Czy pamiętamy, że poprzez chrzest jesteśmy przeznaczeni, aby oznajmiać światu wolę Bożą za pomocą naszych słów i czynów? Jezus objawił w Nazarecie tajemnicę swojej osoby. Został odrzucony przez rodaków. To odrzucenie zapowiada odrzucenie, które dopełni się w Jerozolimie. Widać, że spełnia się zapowiedź Symeona o tym, że Chrystus jest znakiem, któremu pewni ludzie się sprzeciwiają ( Łk 2, 34-35). Jest też jednak światłem. Odrzucony przez jednych, innym ukaże chwałę Boga. Czy zdaję sobie sprawę z tego, że Jezus ( Jego czyny i słowa) jest w dalszym ciągu – a nie tylko dla mieszkańców Nazaretu – wyzwaniem?”. Bednarz. Jezus w Nazarecie… s. 45.

[5] „Zwąca się jeszcze mianem chrześcijańskiej Europa od czterystu lat to siedlisko nowego pogaństwa narastającego niepowstrzymanie w sercu Kościoła i grożącego mu drenażem od wewnątrz. Wizerunek Kościoła nowożytności w istotny sposób kształtuje fakt, że w zupełnie nieprzewidywalny sposób stał się on Kościołem pogan i proces ten postępuje. Dzieje się tak nie jak dawniej, kiedy to doszło do powstania Kościoła z pogan, którzy stali się chrześcijanami, lecz Kościoła pogan, którzy zwą się jeszcze chrześcijanami, lecz w rzeczywistości są poganami. Obecnie pogaństwo osiadło w samym Kościele. Właśnie to jest cechą charakterystyczną Kościoła naszych czasów, podobnie jak i neopogaństwa, że mamy do czynienia z pogaństwem w Kościele oraz z Kościołem, w którego sercu krzewi się pogaństwo. Tak więc współczesny człowiek, w normalnym przypadku, powinien raczej zakładać niewiarę swojego bliźniego”. Benedykt XVI. Ostatnie rozmowy. Kraków 2016 s. 297.

[6] Całoroczny namysł nad osobą św. Stanisława Kostki powinien pomóc ludziom wierzącym „powoli, ale zarazem gruntownie poznać jego życie, pełne cnót, następnie środki, dzięki którym ubogacił on swą duszę, byśmy mogli wreszcie poznać te warunki, które mu ułatwiały należycie rozwinąć swój lot do Boga już tu na ziemi”. J. Kubkowski. Wychowanie chrześcijańskie na tle życia św. Stanisława Kostki. Nauki w czasie nowenny. Wierzbnik 1936 s. 9.

[7] „Święty Stanisław, to postać, stawiana za wzór dla młodzieży nawet przez obcych. Święty Stanisław jest tem droższy dla nas, że to kwiat, wyrosły na polskiej mazowieckiej ziemi, wyhodowany w słońcu i blaskach promiennej wiary naszych przodków, syn starej, zasłużonej rodziny Kostków, to nasze polskie święte dziecię. Trudno wymagać, aby w ciągu 18 lat życia mógł się wsławić głośnemi na cały świat czynami; żył krótko, a przytem w oddaleniu od świata. Mimo to, Stanisław stał się chlubą swojego rodu, chlubą polskiego imienia, najdroższym klejnotem z pośród grona ukochanych dzieci Marji. Słuchając o św. Stanisławie, nie wiemy doprawdy kiedy go bardziej podziwiać, czy wtedy, kiedy, jako maleństwo, trzymany za rączkę przez matkę, śpieszy do kościoła w Rostkowie na odwiedziny Jezusa, czy wtedy, kiedy anielską skromnością i dobrocią podbija serca najbliższych, czy wtedy, kiedy w Wiedniu, ukryty za filarem w świątyni, wylewa przed Bogiem łzy bólu swej duszy, czy wtedy, kiedy jako chłopczyna o kiju i chlebie żebraczym odbywa niebezpieczną i uciążliwą podróż z Wiednia do Rzymu, czy wtedy, wreszcie, kiedy w Zakonie, osiągnąwszy doskonałość swego ducha, oddaje go w ręce Najświętszej Matki w wigilję Jej Wniebowzięcia. O zaiste. Całe jego życie godne jest podziwu, czci i uwielbienia. Święty Stanisław Kostka przeszedł przez życie ziemskie według woli Chrystusowej: Albowiem dałem wam przykład, abyście, jakom ja Wam uczynił, tak i wy czynili ( Jan 13,15). Jakże mało dotąd poszło drogą życia Chrystusowego. Byli tacy, co iść zaczęli, niestety, na skutek słabej woli ludzkiej i szatańskich zasadzek tego świata zatrzymali się w połowie drogi; a inni cofnęli się już nad grobem prawie. Bo droga życia Chrystusowego, droga życia prawdziwie chrześcijańskiego, choć uwieńczona przy końcu nagrodą wieczną, jest ciężka i twarda. Kto chce iść za Mną – mówi Jezus – niech weźmie krzyż na się i zaprze samego siebie ( Mat. 16,24). Nie każe nam Pan Jezus nieść swojego krzyża, bo za ciężki, ale każe nam nieść nasz własny krzyż, który Ojciec niebieski do naszych sił dostosował. Święty Stanisław nie waha się, on słyszy w duszy wezwanie Boskiego Mistrza: Weźmíj krzyż na każdy dzień, a potem przyjdź i pójdź za Mną ( Mat. 19,21). I poszedł za Zbawicielem w myśl swego naczelnego hasła: Nie jestem stworzony dla rzeczy doczesnych, ale wiecznych, i dla tych tylko żyć winienem, a nie dla tamtych”. Kubkowski. Wychowanie chrześcijańskie…s. 10-11.