XXIII Niedziela zwykła C

1. „Czym jest krzyż? Nie tym wszystkim, co w naszej wyobraźni wyrosło w akcie samoobrony. Krzyż nie jest czarny. Krzyż ma jasne tło. Krzyż jest tylko przejściowym epizodem w życiu Chrystusa, a nie ostatnim etapem, a więc chrześcijaństwo to nie krzyż. Krzyż to nie cel, jak drzwi nie są celem budynku, a wrota nie są szczytem pałacu. Nie ma ludzi dążących tylko do drzwi, do furty. Drzwi, brama, furta prowadzą dopiero dokądś i krzyż prowadzi dopiero w dalsze perspektywy. To drzwi otwarte, ale droga prowadzi dalej. Szczyt sięga dużo wyżej niż szczyty Golgoty. I nauka Chrystusa to nie sam krzyż, który jest szczegółem wśród bezmiaru idei, bezkresu najprzedziwniejszej mowy świata, to epizod przewijający się przez Ewangelie i dlatego poza Kalwarią jest dalszy ciąg Ewangelii jeszcze, nic tutaj się nie kończy. Nie ma tragizmu w chrześcijaństwie, nie ma szubienicznych belek skrzyżowanych jako celu. Nie ma barw czerni, krepy, jest optymizm. Krzyż ma podkładkę zmartwychwstania, zbawienia, radość – Otrzyjcie już łzy płaczący. Chrześcijaństwo i cała Ewangelia – ten elementarz chrześcijaństwa – ma niespodziankę przerastającą wyobrażenia. Jak krzyż jest epizodem przejściowym Ewangelii, tak śmierć jest fazą przejściową, jest drzwiami, przez które prowadzi droga dalej – w nieskończoność. To wrota WielkiejNocy – optymizm wbrew nadziei, na przekór normalnym rachubom… Krzyż i śmierć, nie tylko Chrystusa, ale własna, najbardziej osobista, to mały epizod życia. Zdarzenie takie, jak przejście furtki z ulicy do ogrodu, z podwórza do mieszkania. […] Wiara wreszcie nie może być parasolem, co chroni w życiu przed deszczem, a w pogodę staje się nieznośnym ciężarem. Można gwizdać na Pana Boga, a w czasie ulewnego deszczu schronić się do kościoła, ale to jeszcze nie wiara. Tak długo zwykle wierzymy, dopokąd wiara niczego nie żąda. Ale niech tak wiara zażąda nie opuszczenia swego męża albo żony, niech wiara zażąda zrezygnowania z grzesznej miłostki, z łatwego dochodziku, niech tylko wiara zażąda uczciwości w małżeństwie, przykrócenia wybujałego amoru u dziewczyny, pracowitości u sztubaka, wybaczenia ciężkiej krzywdy – wtedy wiara paruje, jak reszta wody ze starego czajnika. Wątpliwości w wierze najczęściej, praktycznie biorąc, nie w głowie się rodzą, tylko w innym miejscu u człowieka. Wiara wreszcie to nie pokrzywa, co sama wyrośnie u niejednego człowieka. Wiara swą dolą przypomina samotnego kaktusa u starego kawalera na parapecie okna – nie podlewa, sucho, chyba że woda z mycia nie mieści się już w przepełnionym wiadrze, to wtedy gruch w doniczkę. Wiara podlewana pomyjami życia, które już gdzie indziej nie chcą się zmieścić, nie zakwitnie, nie rozwinie się. Wiara wymaga pielęgnacji. Wiara tylko w kulturze rośnie, a nie dziko, jak wiele naszych kwiatów. Wiara to rzecz wymagająca pielęgnacji, chodzenia, starania. Tylko badyle chwastów rosną bez pielęgnowania. Wiara to dzieło Boże, Bóg ją daje jako łaskę, ale dalsze dzieje wiary to rola człowieka. Gdzie człowieka na żaden wysiłek nie stać, tam Bóg tę resztę wiary zabiera”[1]. ( Ks. Włodzimierz Sedlak).

 

2. A szły z Nim wielkie tłumy ( Łk 14, 25-35). Wielkie tłumy… Chrystus widzi swój Kościół jako całość, ale jednocześnie dostrzega każdego człowieka indywidualnie. On wie, co kryje się w sercu każdego człowieka, w sercu każdego z nas. Każdy więc ma prawo odnaleźć się we wzroku Chrystusa; odczuć miłujące oczy Chrystusa spoczywające konkretnie na nim / na niej. Jest to jednocześnie wzrok przenikający na wskroś wszystkie nasze najgłębsze wymiary, motywacje i zachowania. I jest to wzrok zadający pytania. Dziś Chrystus pyta właśnie o motywację naszego trwania przy Nim… i tę motywację oczyszcza. Uświadamia nam ponownie prawdę o tym, że kto jest przy Nim obecny jedynie w sposób zewnętrzny, z jakiegokolwiek innego powodu niż zjednoczenie z Nim przez krzyż, ten nie należy prawdziwie do Jego towarzystwa; nie jest Jego autentycznym uczniem. Jakie są najczęściej spotykane motywacje trwania przy Chrystusie? Motywacja dekoracyjna – nie wyobraża sobie Bożego Narodzenia bez Pasterki, podobnie jak nie wyobraża sobie również braku, w tym magicznym sezonie roku, skrzypiącego po butami śniegu, choinki, czy braku alkoholu na świątecznym stole; obecność przy Chrystusie pojmowana jako jeden z elementów ( wcale nie najważniejszy) wspomagających zaczarowanie chwili. Motywacja ekonomiczna; na porażającym i przerażającym pod względem materialnym ubóstwie Chrystusa wielu, bez żadnych skrupułów, zbiło całkiem pokaźne fortuny, bynajmniej nie duchowe. Tego rodzaju kramarze pozornej świętości cieszą się, widząc ciągnące za Chrystusem tłumy. Jednak ich radość odnajduje swe źródło nie w Chrystusowych słowach prawdy, lecz w perspektywie otwierającego się rynku zbytu dla ich jarmarczno – kupieckich zabawek, w perspektywie zarobku. Możemy również zidentyfikować postawę trwania przy Chrystusie rozumianą jako przymus spełniana obrzędu. Takie nastawienie daje się rozpoznać u tych osób, które czasami kierują do kapłana słowa następującego rodzaju: tylko niech ksiądz nie przedłuża tej Mszy czy kazania… trzeba tak, wie ksiądz… raz, dwa odprawić… bo ludziom się śpieszy… W tym przypadku, przez ramy obrzędu, bardzo trudno dostrzec autentyczne spotkanie z żywą Osobą Jezusa. U tego rodzaju osób często odnajduje się dodatkowo jedynie sporadyczne przystępowanie do Komunii Świętej i mierne konsekwencje etyczne wiary w ich praktycznym postępowaniu: niech nie wymagają ode mnie zbyt wiele, wystarczy, że chodzę do kościoła w czasach, gdy tak wielu już w ogóle przestało tu przychodzić… nauka, doktryna, etyka – to nie dla mnie, nie będę sobie zawracał głowy jakimiś filozofiami i teologiami… I są wreszcie tacy, którzy wpisują się swoim życiowym świadectwem w nurt prawdziwej miłości Boga i Eucharystii uwidoczniony w słowach św. Pawła Apostoła: dla mnie żyć to Chrystus ( Flp 1, 21) i w słowach pierwszych chrześcijan: my bez Mszy żyć nie możemy. Chrystus obecny w swoim Słowie i w sakramentach odnajduje w duszach takich osób rzeczywiste mieszkanie; przekształca również coraz bardziej takie osoby w Siebie. To właśnie takie osoby żyją prawdziwie; w języku angielskim funkcjonuje wyrażenie to be on the right side of history – być, stać po właściwej stronie historii, zajmować takie miejsce, któremu w ostateczności dzieje ludzkości przyznają rację. Właśnie ci, którzy trwają w zjednoczeniu z Chrystusem, znajdują się w takim miejscu. Pomimo cierpień, pomimo krzyża, który dźwigają zjednoczeni z Ukrzyżowanym, to oni są ostatecznymi zwycięzcami. Ten, kto jest wierny Chrystusowi, Jego nauce, woli i przykazaniom już wygrał swoje życie. Ten, kto trwa w grzechu i nie chce się nawrócić, ten już teraz przegrał swoje życie. Polskie wyrażenie mieć w nienawiści nie jest dokładnym tłumaczeniem greckiego tekstu dzisiejszej Ewangelii; w tym przypadku mieć w nienawiści oznacza dosłownie mniej miłować[2]. Przesłanie dzisiejszych słów Zbawiciela należy więc rozumieć następująco: Chrystusa trzeba miłować najbardziej ze wszystkich i wszystkiego. Miłować, tzn. wola Chrystusa musi zawsze zajmować pierwsze miejsce dla Jego ucznia; nawet przed wolą ojca, matki czy rodzeństwa. Dlatego chrześcijanina nikt nie powinien stawiać w takiej sytuacji, w której byłby on zmuszony wybierać pomiędzy wolą Boga, Jego przykazaniami a wolą ludzką; tym bardziej ucznia Chrystusowego nikt nie powinien próbować zmuszać do przekraczania Bożych przykazań. W powieści W. S. Reymonta Ziemia obiecana  odnajdujemy scenę, w której matka wyrzekła się, w dramatycznych okolicznościach, swej córki, gdyż dowiedziała się o tym, że jej córka odeszła od zachowywania Bożych przykazań… jak w bardzo krótkim czasie my sami odeszliśmy od postawy napominania tych, często nam najbliższych, którzy trwają w grzechu! Wydaje się czymś oczywistym, że rodzica powinno interesować to, czy jego dziecko trwa w grzechu, czy żyje w łasce uświęcającej. Problem ten powianiem stanowić pierwsze, najważniejsze zmartwienie rodzica; nie materialno – prestiżowe ustawienie dziecka w życiu doczesnym, nie inne rzeczy i aspiracje, ale to, czy żyje ono w zjednoczeniu z Bogiem, w łasce uświęcającej. Rodzicom przysługuje również prawo domagania się od instytucji edukacyjnych, którym zawierzają swoje dzieci, uszanowania wiary ich potomstwa, ich przekonań religijnych oraz ich miłości Boga, Chrystusa i Kościoła. Krewny pewnego kapłana studiował na renomowanej uczelni polskiej ściśle techniczny kierunek. Na wykładach pewnego przedmiotu, właśnie stricte technicznego, studenci musieli przestawać z takim prowadzącym, który niemal bezustannie narażał swych słuchaczy, w większości osoby wierzące, na wysłuchiwanie niewybrednych insynuacji, żartów i docinek o charakterze antyklerykalnym, anty – Bożym i antykościelnym. Ten, bez wątpienia mądry w swoim mniemaniu profesor, a może lepiej powiedzieć – tylko trochę wyedukowany uczony – został przez studentów głównie z tego powodu zapamiętany; nie nauczył zbyt wiele ze zleconego mu przedmiotu, od którego prawidłowego opanowania mogło w przyszłości zależeć życie ludzi, ale zamiast tego naobrażał Boga, Kościół i kapłanów, próbując zabić wiarę u swoich studentów. Podczas niemal każdej wizyty w domu rodzinnym siostrzeniec mówił do kapłana – swojego krewnego: wujek, przez pół roku jego wykładów ja się nasłuchałem więcej bluźnierstw wobec Boga i wiary, niż w całym moim dotychczasowym życiu. Nie jest zadaniem studentów przywoływanie do porządku tego rodzaju kulawych duchowo uczonych, zarażających słuchaczy swymi ideologicznymi, wynikającymi z uporczywego trwania w grzechu samego zainteresowanego, mrzonkami i urojeniami. To zadanie spoczywa na przełożonych uniwersyteckich takiej osoby. Czy jednak uczelnie tolerujące tego rodzaju zachowanie nadal zasługują na miano czcigodnych i renomowanych, nadal pozostają oazami poszukiwania obiektywnej prawdy i szacunku wobec przekonań oraz wiary każdego? Co by się działo w przestrzeni publicznej, gdyby na jakimś uniwersytecie znalazł się wykładowca, który by nazwał ateistów głupcami? W konfrontacji z takimi przypadkami coraz wyraźniej widać, że malowani piewcy tolerancji rozumieją tolerancję jako przyzwolenie na ich własne anarchiczne i bluźniercze działania… nie tylko: róbta, co chceta, ale nawet bardziej: róbmy, co chcemy… a gdy ktoś ośmieli się ukazywać absurd, zło i fałsz naszej postawy, to wykrzykujmy, że naruszył tolerancję i wolność, że jest prymitywem i homofobem, nie rozumie subtelności i wyrafinowania naszej postawy i chce nas cofnąć do średniowiecza… Tak właśnie wygląda praktyczna wersja tolerancji reprezentowana przez grzesznika. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być Moim uczniem ( Łk 14, 27). Obserwacja ludzkiej praktyki pozwoliła na zmodyfikowanie i uzupełnienie tego zdania Ewangelii następującą formułą: Kto nie bierze swego krzyża, zazwyczaj przerzuca go na barki innych… Dla pierwszych chrześcijan słowa Chrystusa o konieczności wzięcia krzyża na swoje ramiona nie przejawiały znaczenia symbolicznego, ale realne – oznaczały, dosłownie, gotowość śmierci dla Chrystusa[3]. Dla wielu chrześcijan żyjących współcześnie dźwiganie krzyża wierności Chrystusowi również jest równoznaczne z gotowością poniesienia męczeńskiej śmierci. Dla pozostałych zaś, niesienie krzyża oznacza podjecie cierpień, wyrzeczeń, uciążliwości, jakich domaga się wierne wypełnianie powołania chrześcijańskiego[4]. Należy tu jednak uczynić ważne doprecyzowanie; niesienie krzyża przez ucznia Chrystusa oznacza te wyrzeczenia i cierpienia, których źródłem jest wierność Chrystusowi, nie zaś te, które wynikają z niewierności, z grzechu. Alkoholik nie nosi krzyża Chrystusowego, ponieważ Chrystus domaga się od niego całkiem przeciwnej postawy, tzn. postawy szacunku wobec życia znajdującej swój wyraz również w trzeźwości. Nawet osoba cierpiąca z powodu uzależnienia alkoholowego kogoś z bliskich nie nosi krzyża Chrystusa, gdy trwa w depresyjnym pogodzeniu się ze swoim położeniem, nie podejmując zalecanych w takich okolicznościach kroków, tzn. umożliwienia ponoszenia konsekwencji swego nałogu osobie uzależnionej. Trwania w grzechu nie można w żadnym przypadku określać mianem współuczestnictwa w krzyżu Chrystusa; w rzeczy samej, podejmowanie tego rodzaju prób należałoby uznać za jedno z najcięższych bluźnierstw. Gdy członkowie jakiejś wspólnoty, przykładowo, zakonnej, odmawiają podejmowania szczerego rozwoju, nie chcą stale się nawracać, albo nawracają się jedynie pozornie i powierzchownie, gdy Ewangelia i ludzka dojrzałość pozostają u nich jedynie teorią, to wtedy to, co pozostaje, tzn. wzajemne niesnaski, lenistwo, niewiara i marazm, w żadnym razie nie może być nazywane krzyżem przypisanym do określonego rodzaju powołania; taka postawa jest w rzeczywistości dokładnie czymś odwrotnym – odrzuceniem prawdziwego krzyża Chrystusa. Kto nie bierze swego krzyża, zazwyczaj przerzuca go na barki innych….

 

3. W dziejach diecezji sandomierskiej odnajdujemy olbrzymią liczbę kapłanów, ojców, braci i sióstr zakonnych, którzy kształtowali swe relacje z doczesnymi rodzinami w sposób wymagany przez Jezusa Chrystusa. Dojrzały kapłan czy zakonnik będzie wiedział jak należycie, czyli zgodnie z Ewangelią, odnosić się do swoich krewnych. Z drugiej strony, rodzina osoby duchownej, również ciesząca się łaską dojrzałości, zachowa z łatwością i powodzeniem wymagane normy przestawania z synem – kapłanem, czy z córką – zakonnicą. Bolesne przykłady braku poszanowania granic określonego powołania, tegoż praktycznego sposobu sprawowania oraz natury, winny służyć jako ostrzeżenie przed popełnianiem podobnych błędów oraz zachęta do większej wierności oczekiwaniom Zbawiciela współcześnie[5].

 

2. Spraw, abyśmy korzystali
z darów udzielonych nam,
byśmy przez nie uzyskali
wstęp da Twych niebieskich bram.
Udziel w pracy wytrwałości,
łaska Twa niech wzmacnia nas,
byśmy mężnie ku wieczności
szli z weselem, a bez zmaz.

 

[1] W. Sedlak. Boży kram. Radom 1998 s. 56. 146.
[2] „Wspomniana tu nienawiść nie jest nienawiścią w sensie ścisłym. To po prostu mniejsza miłość. Nienawidzić – to w potocznym myśleniu Semity znaczy kochać kogoś miłością niezbyt wielką ( por. Mt 10, 37) lub po prostu nie wybrać ( por. Ml 1,2n; Rz 9, 13). Bardziej niż Chrystusa nikogo nie wolno kochać: ani ojca, ani matki, ani żony czy dzieci…, nawet siebie samego nie można kochać bardziej niż Chrystusa”. K. Romaniuk. A. Jankowski. L. Stachowiak. Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu. Poznań – Kraków 1999 s. 359.
[3]„Nienawiść przeciwko Chrystusowi, zrodzona w duszach żydowskich kapłanów i podburzająca tłumy przeciwko Zbawicielowi, aż do zbrodni zawieszenia Boskiego Baranka na krzyżu, nie zgasła na ziemi wraz ze śmiercią Pana Jezusa, lecz, jak to przepowiedział był Zbawiciel, skierowała się przeciwko uczniom Jego, wyznawcom, Kościołowi Świętemu, religii chrześcijańskiej. I nie ma wieku, nie ma narodu prawie w dziejach ludzkości, który by nie powiększył liczby męczenników – chrześcijan, srodze prześladowanych jedynie za swe wierzenie w Chrystusa i oddających życie za wiarę”. ( Bp Marian Józef Ryx).
[4] „Krzyż posiada belkę pionową i poziomą. Jego strukturę można zinterpretować alegorycznie. Belką poziomą krzyża są wartości ludzkiego świata: praca, radość, miłość, rodzina, przyjaźń, społeczna solidarność, nauka, sztuka, twórcze działanie. Takie wartości wymagają krzyża: trudu, przezwyciężenia egoizmu, lenistwa, wrogości ludzi. Pionowa belka krzyża oznacza ofiarowanie życia Bogu, włączenie się w ofiarę Chrystusa za zbawienie świata. Tak rozumiany krzyż ludzkiego życia jest zapowiedzią życia wiecznego we wspólnocie z Bogiem ( J 12, 26). Krzyż Jezusa i krzyż człowieka są sobie bliskie. Tylko cierpiący – ukrzyżowany Bóg w pełni rozumie krzyż człowieka. Bóg deizmu i islamu jest daleki od trudnych doświadczeń ludzkich. Kreatywna wszechmoc Boga jest ważnym atrybutem bytowym, ale dopiero miłość potwierdzona ofiarą krzyża jest źródłem nadziei człowieka. Jezus poniżony, upokorzony i ukrzyżowany jest bliski człowiekowi przeżywającemu krzyż ludzkiej egzystencji uwikłanej w dramat trudnych wyborów życiowych i społecznych. Polakom w ich niełatwej historii towarzyszy frasobliwy Jezus przydrożnych kapliczek, zamyślony nad człowieczym losem. Chrystus Pantokrator bizantyjskiej cywilizacji jest obcy religijnej mentalności polskiej. Teologia krzyża posiada swoje naturalne zwieńczenie w słowach Chrystusa: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie ( Mt 16, 24). Te słowa Zbawiciela realizują się w XX i XXI wieku w sposób dramatyczny: w wielu krajach świata chrześcijanie są prześladowani i zabijani – często nawet krzyżowani z powodu wierności Jezusowi. Chrześcijanie zachodniego świata w niewielkim stopniu wspierają swoich braci w wierze, równocześnie zaś w osobistym życiu opowiadają się często za chrześcijaństwem bez krzyża. Jest to banalizacja i fałszowanie ewangelicznego przesłania Jezusa Chrystusa. Sprawdzają się wówczas Jego słowa: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je ( Łk 9, 24). Prawda tych słów nie odnosi się wyłącznie do eschatologicznej przyszłości, lecz również do ziemskiego etapu życia człowieka. Odrzucenie miłości Jezusa i jego krzyża naraża człowieka na samozniewolenie i duchowo – aksjologiczną autodestrukcję. Świat ludzki bez ewangelicznej prawdy i nastygmatyzowanej krzyżem miłości jest duchową pustynią i dżunglą. Prawdziwe są słowa pieśni: W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka. Krzyż podobnie jak miłość nie podlega pełnej racjonalizacji, dlatego zawsze pozostaje dla człowieka tajemnicą”. S. Kowalczyk. Rozważania w kręgu Słowa Bożego. Sandomierz 2018 s. 113-114.
[5] „Gorzej jeszcze psują stosunki wikaryuszów do proboszczów różne wpływy na plebanii. Rząd na plebanii powinien być monarchiczno – absolutny w ręku proboszcza, tymczasem bywa nieraz parlamentarny. […] Proboszcz w zarządzie parafią nie powinien ulegać wpływom ani ojca, ani matki, ani siostry, ani siostrzenicy, ani żadnej kuzyny, która jego jest, ani organisty, ani dziada, ani gospodyni, ale, mając oczy, powinien sam wszystko widzieć i mieć własny sąd o rzeczach”. Swojak. O stosunkach wzajemnych pomiędzy proboszczem i wikaryuszem. KDS 1 ( 1908) s. 356. Postulowane w cytowanym tekście dezyderaty nie straciły współcześnie nic ze swej aktualności; również dojrzały organista zna swoje miejsce i zadania w ramach parafialnej wspólnoty i, będąc człowiekiem wierzącym, nie wkracza, w sposób oficjalny albo, co pewnie częściej spotykane, potajemny, w misję innych osób.