- „Moralne zło – jak każde inne – posiada naturę prywatywną, jest ono brakiem dobra, można je nazwać bez – czynem. Ale czy radykalne formy zła etycznego są wyłącznie brakiem? Człowiek ze swej natury nie jest zły w sposób sataniczny. Wola, jako cząstka ludzkiej natury, jest nastawiona na dobro. Naturalna dynamika woli ku dobru może być aktualizowana i potęgowana świadomie, lecz może być również zawieszona. Człowiek wewnętrznie nieuporządkowany coraz częściej wybiera zło, zwykle widzi w nim jeszcze – pozorne faktycznie – dobro. Z biegiem czasu akty wyboru zła prowadzą do powstania drugiej natury w osobowości człowieka, w wypadkach skrajnych powstaje upodobanie w wywoływaniu zła i zbrodni. Wówczas trudno już mówić, że zło dokonuje się wbrew intencji rozumnego sprawcy. Skala zła moralnego jest szeroka: od lekkich naruszeń reguł etycznych, aż po wyrafinowaną zbrodnię czy okrucieństwo. Słusznie się także odróżnia zło płynące z niewiedzy czy słabości, od zła popełnianego w sposób złośliwy. W pewnych wypadkach można mówić o trwałej deformacji moralnej człowieka, którego przewrotna wola dąży do zła jako zła. Utrwalone zło, według danych Objawienia, istnieje w naturze upadłego anioła – szatana. Radykalne i utrwalone zło moralne, związane z działaniem rozumnej osoby, nie da się wyjaśnić w kategorii braku dobra. Tego rodzaju zło jest obiektywną bytowością, deformacją psychiczną – groźną i zarazem tragiczną. […] Szczególnie niebezpieczne jest zło realizowane świadomie, w sposób perwersyjny, jest ono bowiem dokumentem trwałego odwrócenia istoty rozumnej od dobra – poza którym jest tragizm śmierci duchowej. […] Zło, w kontekście życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, nie jest dominującym elementem rzeczywistości. Jest groźne i tajemnicze, ale nie jest zasadniczą tkanką świata. Zło nie jest także losem czy przeznaczeniem człowieka. Pesymistyczne czy katastroficzne wizje świata, wyrażone w formie literackiej czy systemowo – filozoficznej, przyjmują bezwzględną absurdalność zła. W tej interpretacji jest ono czynnikiem podważającym sens całego wszechświata. Chrześcijaństwo, choć dostrzega ogrom zła, jest wiarą w sens świata natury i łaski. Chrześcijanin na płaszczyźnie filozoficznej dostrzega, że dobro jest bardziej pierwotne i fundamentalne aniżeli zło, na płaszczyźnie zaś wiary posiada eschatologiczną nadzieję w ostateczne zwycięstwo dobra. Chrześcijanin wybiera drogę zaufania Bogu – Miłości, który przyszedł do ludzi jako przyjaciel. Chrystus dobrowolnie włączył się w krąg zła fizycznego: cierpiał, umarł skatowany, odczuł na sobie gorycz opuszczenia i nienawiści. Nie podlegał jedynie grzechowi, choć właśnie obcował z ludźmi grzesznymi, którym wskazywał właściwą drogę i zachęcał do przezwyciężenia zła. […] Chrześcijanin wybiera drogę solidarności z Jezusem Chrystusem, który włączył się do aktywnego zwalczania zła. Jeśli wyjdziemy od zła i uznamy absurdalność świata, to nie dojdziemy do dobra. Wychodząc od Boga, najwyższego dobra, możemy eliminować w pewnym stopniu zło. Nie należy lekceważyć teoretycznych analiz nad problematyką zła, lecz bardziej istotne jest zwalczanie zła. Technika przezwyciężania zła winna być pozytywna, zgodnie z zaleceniem świętego Pawła: zło zwyciężaj dobrem”[1]. ( Ks. Stanisław Kowalczyk)
- Dzisiejsza przypowieść, o nieuczciwych zarządcach winnicy, przedstawia asymetrię Bożej miłości i ludzkiej grzeszności. Pan Bóg tak często i w tak zróżnicowany sposób przychodzi do nas z orędziem swojej miłości i z zaproszeniem do uczynienia swego życia drogą miłości i zbawienia; aby z czasu chronologicznego ( chronos), z naszych dni mijających bez udziału naszej woli, uczynić czas zbawienia ( kairos), o którego treści decyduje nasza wola trwania w wierności Bożym przykazaniom. Jak odpowiadam na te interwencje Bożej miłości? Czy dostrzegam te niezliczone dary, jakie otrzymuję bezustannie od Boga i wyrażam za nie Bogu wdzięczność? Asymetrię Bożej miłości i ludzkiej obojętności grzechu precyzyjnie oddają słowa objawienia św. Siostry Małgorzaty Marii Alacoque: Oto Serce, które tak bardzo umiłowało świat, a tak mało jest w zamian miłowane. Z jednej strony Bóg, który daje się poznać w swych czynach wobec człowieka jako miłość, a z drugiej grzech ludzkiej niewierności, niewdzięczności i obojętności. Strasznie bolesna asymetria. Dlatego ci, którzy starają się odpowiadać na tę miłość, czynią to również w ekspiacyjny sposób – za innych – zabłąkanych i zagubionych w odniesieniu do Bożej miłości. W szeregu tych, którzy odpowiadają na tę Bożą miłość jaśnieje na przedzie doskonały wzór Najświętszej Maryi Panny i dlatego w plastyce, architekturze i pobożności chrześcijańskiej Najświętszemu Sercu Jezusa zawsze towarzyszy uwielbienie Niepokalanego Serca Maryi. W dzisiejszej przypowieści dostrzegamy również prawdę o Bogu, który ma prawo przychodzić i szukać owoców dobra w naszym życiu; chrześcijanin jest tym człowiekiem, który owocuje dobrem przez swoje postępowanie. Dla wielu osób rzeczywistym powodem do smutku jest przemijanie czasu, również wiele dzieł kultury, literatury, malarstwa, muzyki opłakuje ten wymiar doczesności – jego przemijalność. Chrześcijanin zaś, bardziej niż nad nieuchronną przemijalnością czasu powinien koncentrować się nad pytaniem, czy w tym czasie przynosi owoce prawdziwego dobra. Nie można spełniać dobra bez trwania w łasce uświęcającej, bez więzi z Chrystusem; On sam porównał się do winnego krzewu, a swych uczniów do latorośli, która poprzez trwanie w Nim owocuje.
- Et factus est monachus. Błogosławiony Wincenty Kadłubek – patron diecezji sandomierskiej, jako mnich cysterski spełniał dobro swego zakonnego powołania w klasztorze jędrzejowskim[2], którego bezpośrednimi filiami w Małopolsce były klasztory w Sulejowie, Wąchocku i Koprzywnicy; wśród koprzywnickich cystersów odnajdujemy również męczenników z czasów najazdów tatarskich: Stanisława i Zbigniewa z towarzyszami ( + 1260). Zasadniczym zadaniem cystersów była służba chórowa – modlitwa godzinami kanonicznymi[3], wsparta posłuszeństwem, lekturą[4], abstynencją, postem i innymi wyrzeczeniami. Codzienne modlitwy bł. Wincenty rozpoczynał, wraz ze swą wspólnotą zakonną, ok. godziny 2.00. po północy oficjum Jutrzni, które odmawiano stojąc; następnie, o brzasku dnia – incipiente luce, odmawiano Laudesy, o wschodzie słońca recytowano Prymę[5], później, przed Mszą Świętą konwentualną, odmawiano Tercję z hymnem śpiewanym zawsze na melodię Veni Creator Spiritus, później udawano się do pracy fizycznej na rolę lub do skryptorium[6], a potem następowała lectio divina i odmawianie godzin Seksty i Nony. „U schyłku dnia, ale jeszcze przy świetle dziennym, śpiewano Nieszpory”[7].
Do bł. Wincentego Kadłubka
harm.: ks. Jerzy Bisztyga
- Na świecie żyjąc rodzicom uległy,
W cnotach gruntowny, w naukach był biegły:
Gdy się nad przyszłym zastanawia stanem,
Został kapłanem.
- W zleceniach Króla nie zawiódł nadziei,
Względem młodziuchnej świętej Salomei:
A na Biskupstwo, będąc z cnot swych znany,
Zgodnie obrany.
- Po lat dziesięciu godnego urzędu,
Z wielkiej pokory, z wnętrznego popędu,
Składa Biskupstwo, rzadki przykład daje,
Mnichem zostaje.
- Rzewny był widok nie do opisania,
Gdy Pasterz trzodę żegnał wśród łez, łkania,
I spieszył boso przez dziesięć mil drogi,
W klasztorne progi. - Święty Patronie, gdy głosim twe czyny,
Twojej do Boga błagamy przyczyny,
By nam dał poznać w jak wielkiej jest cenie,
Duszy zbawienie.
[1] S. Kowalczyk. Podstawy światopoglądu chrześcijańskiego. Warszawa 1979 s. 218. 222. „Oczywiście nawrócenie wymaga rozrachunku z grzeszną przeszłością. Wymaga żalu i odwrócenia się od zła. Jednak jest to jedynie punkt wyjścia, a nie punkt dojścia. Jest to środek, a nie ostateczny cel pracy nad sobą. Człowiek, który się nawraca, powinien najpierw zapytać siebie o to, czy powstrzymywał się od czynienia zła: czy nie ubóstwiał jakichś rzeczy czy osób, czy nie stawiał ich w miejsce Boga, czy szanował rodziców, czy nie zabijał, nie cudzołożył, nie kłamał, nie kradł, nie pożądał? Od tych pytań trzeba zacząć proces nawrócenia, ale na tego typu pytaniach nie można poprzestać. Człowiek, który nawraca się według kryteriów i wymagań Ewangelii, musi postawić sobie jeszcze trudniejsze pytania: Czy czyniłem innym to, co chciałem, by oni czynili mnie? Czy starałem się pojednać z bliźnimi przed zachodem słońca? Czy przebaczałem cierpliwie? Czy kochałem nawet nieprzyjaciół? Czy naśladowałem słowa i czyny Jezusa? Czy ludzie, którzy obserwowali moje postępowanie, mogli chwalić Boga, który jest w niebie? W świetle opisu Sądu Ostatecznego jest oczywiste, że postanowienie poprawy nie może ograniczać się do żalu za grzechy i do odwrócenia się od zła. To byłoby jedynie postanowienie negatywne, a więc zbyt małe, byśmy rzeczywiście mogli przemienić siebie, a nie tylko usiłować zmienić nasze zewnętrzne zachowania. Skoro zło zwycięża się jedynie dobrem i skoro będziemy sądzeni z miłości, to nawrócenie oznacza czynienie dobra oraz uczenie się miłości. Nawrócić się to zacząć kochać, jeśli dotąd nie kochałem, lub kochać bardziej niż wczoraj, jeśli już trwam na drodze miłości. Nawrócić się do naśladować Chrystusa. To uczyć się kochać w sposób coraz bardziej odpowiedzialny, dojrzały, ofiarny i miłosierny – tak jak Jezus pierwszy nas pokochał. Sprawdzianem nawrócenia trwałego i zgodnego z zasadami Ewangelii jest podjęcie postanowień pozytywnych. Popatrzmy na kilka przykładów w tym względzie. Jeśli ktoś postanawia, że odtąd nie będzie plotkował, to takiego postanowienia prawdopodobnie nie uda mu się zrealizować. Postanowił bowiem, że nie będzie czynił zła, a to jest zbyt mało, aby się nawrócić. Jedynym sposobem, by nie mówić źle o innych ludziach i by nie plotkować, jest nauczenie się mówić o nich z życzliwością i przyjaźnią. Jeśli się tego nie nauczymy, to znowu będziemy krzywdzić bliźnich naszą mową i naszymi osądami. Jeśli zatem ktoś krzywdził innych ludzi obmową, podejrzeniami czy oszczerstwami, to powinien postanowić, że odtąd będzie mówił o innych z miłością. Nie oznacza to, że mamy być naiwni i widzieć wszędzie jedynie dobro. Znaczy to natomiast, że gdy dostrzegamy błędy w zachowaniu danej osoby, to nie mówimy o tym innym ludziom, lecz w cztery oczy rozmawiamy z samym zainteresowanym. Upominamy błądzącego z przyjaźnią, szacunkiem i cierpliwością. Jeśli go obmawiamy lub jeśli upominamy go po to, by go poniżyć, a nie by go mobilizować do rozwoju, to jesteśmy niemiłosierni dla błądzącego. Innym przykładem jest nadużywanie alkoholu. W takiej sytuacji człowiek, który pragnie zmienić swoje życie, postanawia najczęściej, że już nie będzie się upijał. Zwykle nie dochowa wierności takiemu postanowieniu, gdyż zdecydował się na zbyt mało. Nadużywanie alkoholu przez dorosłych czy sięganie po alkohol przez dzieci i młodzież nie jest zjawiskiem przypadkowym. Jest jedną z konsekwencji kryzysu życia, a zwłaszcza kryzysu wartości oraz kryzysu więzi z samym sobą, z Bogiem i z drugim człowiekiem. Często jest też oznaką pojawienia się choroby alkoholowej. Człowiek nadużywający alkoholu powinien postanowić, że odtąd już nigdy nie będzie po niego sięgał, skoro dotąd nie umiał posługiwać się nim w sposób odpowiedzialny, a więc jedynie w symbolicznych ilościach. Jednak i takie postanowienie nie byłoby wystarczające. Skoro sięganie po alkohol jest jednym ze skutków kryzysu życia, to w takiej sytuacji człowiek mający problemy z alkoholem powinien postanowić, że gruntownie zmieni siebie, by w życiu osobistym, rodzinnym i zawodowym postępować w taki sposób, aby doświadczać trwałej radości i pokoju sumienia. To wszystko jest możliwe wtedy, gdy nawrócenie staje się na tyle radykalne, że pozwala odzyskać przyjaźń z Bogiem i ludźmi, a także umożliwia pokonywanie życiowych trudności bez sięgania po substancje chemiczne, które obiecują szybką ulgę, a następnie oszukują, uzależniają i zabijają na raty. Jedynym sposobem, by nie żyć w pijaństwie, jest uczenie się radosnego i szlachetnego życia na trzeźwo. Niemiłosierny dla siebie jest alkoholik, który próbuje odzyskać kontrolowane picie, bo to jest niemożliwe. Podobnie niemiłosierny jest ten, kto w takiej sytuacji próbuje przestać pić, mimo że nie zmienia siebie i swojego sposobu postępowania. Kolejnym przykładem zatrzymywania się w połowie drogi jest sytuacja człowieka, który kłamie. Jego nawrócenie nie może ograniczać się do postanowienia, że już więcej nie będzie oszukiwał. Jedynym bowiem sposobem, by nie kłamać, jest mówienie prawdy o sobie i o swoim postępowaniu. Skłonność do kłamstwa – podobnie jak skłonność do nadużywania alkoholu – nie jest zachowaniem przypadkowym. Jest konsekwencją nieuczciwego postępowania, które dany człowiek usiłuje ukryć lub usprawiedliwić. Trwałe uwolnienie się od kłamstwa jest możliwe tylko wtedy, gdy dana osoba postanowi, że będzie postępować tak szlachetnie we wszystkich dziedzinach życia, by nie mieć nic do ukrycia. Nie kłamią tylko ci, którzy kochają i trwają w przyjaźni z Jezusem. Niemiłosierny jest dla siebie ten, kto myśli, że przestanie kłamać, mimo że nie zaczął jeszcze kochać. Ostatni przykład połowicznego czy pozornego nawrócenia odnosi się do człowieka, który walczy z grzechami w sferze seksualnej. W takiej sytuacji nie wystarczy postanowić, że nie będzie się już do tych grzechów wracało. To byłoby zbyt małe postanowienie. Trudności z własną seksualnością są bowiem jedną z konsekwencji niedojrzałych czy wręcz zaburzonych więzi z samym sobą i z innymi ludźmi. Tam, gdzie brakuje dojrzałej miłości i pogłębionej radości, seksualność staje się dla człowieka chorobliwie atrakcyjna, a to prowadzi do nieczystości i uzależnień seksualnych. Podobnie więc jak w poprzednich przypadkach, uwolnienie się od trudności seksualnych wymaga decyzji o zmianie siebie i własnego życia nie tylko w odniesieniu do sfery seksualnej. Tylko dojrzale kochający i szczęśliwy człowiek jest w stanie panować nad własną seksualnością. Niemiłosierny wobec siebie jest ktoś, kto wymaga od siebie życia w czystości, jeśli w innych sferach życia nadal popełnia poważne błędy”. M. Dziewiecki, Wybacz, pojednaj się i kochaj, Częstochowa 2017 s. 98-101.
[2] „W odległości mniej więcej trzystu metrów od świątyni, u zbiegu dróg – asfaltowej szosy i polnej ścieżki – wznosi się kopiec spotkania, z figurą błogosławionego. Do tego miejsca – według tradycji – wyszedł konwent jędrzejowski z opatem Teodorykiem na czele, aby powitać dawnego ordynariusza i dobroczyńcę, który do domu Pańskiego szedł pieszo z Krakowa. Bez uciekania się w sferę fantazji można, na podstawie znajomości zwyczajów monastycznych, odtworzyć tę scenę. Dawny hierarcha krakowski upadł na kolana przed znacznie młodszym od siebie opatem, który od tej chwili stawał się jego ojcem i panem, otrzymując w zamian pocałunek pokoju. Równie pokorne było powitanie pozostałych braci – wszak stawał się ostatnim w ich gronie – i przy śpiewie kantyków pochód zawrócił do klasztoru. Według tradycji konwent jędrzejowski przyjął pierwszego Polaka, który miał też stać się jego największym świętym”. J. Stabińska. Mistrz Wincenty. Kraków 1973 s. 53-54. Warto pamiętać o tym, że jubileusz 200 – lecia istnienia diecezji sandomierskiej zbiega się w czasie z osiemsetną rocznicą przybycia bł. Wincentego Kadłubka do Jędrzejowa i zapoczątkowania drogi życia mniszego naszego Patrona ( 1218 rok).
[3] „Ku chwale Polaków trzeba powiedzieć, że względy uboczne nie odgrywały decydującej roli w sprowadzeniu cystersów. Dokument fundacyjny dla Lubiąża mówi o tym w podniosłych słowach: Quia nobis assumpsimus eos non pro agricolis vel structoribus, sed pro litteratis divinorum celebratoribus celestiumque contemplatoribus, przyjęliśmy ich nie jako rolników czy budowniczych, ale jako ludzi światłych, tych, którzy celebrują Boskie tajemnice i kontemplują sprawy niebiańskie”. Stabińska. Mistrz Wincenty…s. 60-61.
[4] „Nowicjusze mieli też zestaw książek, obowiązkową lekturę roku ich probacji. Były to, poza regułą, ( którą, jako prawo, pod którym chce bojować, nowicjusz był obowiązany przeczytać trzykrotnie w czasie rocznego nowicjatu) dzieła patrystyczne. Ciekawe, że autor Speculum novitii z XIII wieku nie wymienia żadnego pisma św. Bernarda. Dla Wincentego było to zresztą zbędne. Oswald Balzer wykazał jego gruntowne oczytanie w dziełach Doktora miodopłynnego, zestawiwszy z tekstem Kroniki tylko dwa listy z olbrzymiej kolekcji 498. Wincenty nie potrzebował też zapewne, jak inni nowicjusze, uczyć się na pamięć psałterza; jego fenomenalna pamięć uzasadnia przypuszczenie, że trud ten miał poza sobą”. Tamże s. 65.
[5] Po Prymie wspólnota udawała się do kapitularza „jak zawsze procesjonalnie; ten ostatni szczątek tańca sakralnego na Zachodzie cieszył się ogromnym powodzeniem mieszkańców klasztorów, choć w porównaniu z Cluny dokonano olbrzymich redukcji. Tutaj najpierw czytano martyrologium i rozdział z reguły św. Benedykta, a w większe święta, tak zwane festa sermonis, opat wygłaszał homilię. Teraz rozgrywała się scena, jak na nasze gusta dość drastyczna. Każdy, kto poczuwał się do przekroczenia reguły, padał krzyżem na stopniu pulpitu, a następnie, odrzuciwszy w tył kaptur, aby go wszyscy widzieli, wyznawał popełnioną winę. Niewiele miał szans ten, kto by się łudził, że choć nie złoży wyznania, sprawa ujdzie mu płazem. Cystersi żyli ocierając się nieustannie o siebie i mnich, który dostrzegł wykroczenie brata, miał obowiązek je ujawnić. Monastyczny savoir vivre kazał to czynić w wyszukanej formie: Nasz drogi brat N. popełnił następującą winę. W kapitularzu wymierzano także pokuty; najczęściej były one drobne, ale poważniejsze naruszenie reguły pociągało i cięższe kary”. Tamże s. 67-68.
[6] „Było sporo kazuistyki w podciągnięciu pracy pisarskiej pod opus manuum, jako że wymaga ona wodzenia ręką po pergaminie”. Tamże s. 69.
[7] „Podobnie jak brzask, zmierzch niósł szczególne błogosławieństwo Pana. Czyż Psalm 64 nie mówi: Ty napełniasz radością nadchodzące poranki i wieczory? Łaska skupienia, wyłącznego oddania Bogu tych chwil, czyniła je dla mnichów sacrosanctum. Ciszy klasztornej nie wolno wtedy było zamącić nawet znakami. Jeszcze raz cystersi zbierali się wspólnie, aby przez kwadrans czytać konferencje Kasjana lub żywoty ojców pustyni, których rodzicielstwo wobec siebie tak wysoko cenili i by odśpiewać Kompletę. Spać kładli się z kurami, bo latem około ósmej, a zimą około szóstej, co w sumie łącznie z letnią sjestą, dawało siedem godzin wypoczynku. Mimo drobnych ulg było to życie trudne i św. Bernard wołał: Nigdy, o bracia moi, nie spoglądam na was, nie doznając głębokiego współczucia…Czyż wasze cierpienia nie przekraczają sił ludzkich i możliwości natury? Ktoś inny musi więc je za was dźwigać, a jest nim Ten, który zdaniem apostoła podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi. Taki był przez pięć lat tryb życia Wincentego. W roku 1223, prawdopodobnie dnia 8 marca, zasnął w Panu, jak wtedy określano śmierć. Pochowano go nie razem z braćmi, ani nawet z opatami w podziemiach klasztoru, ale in medio chori, pomiędzy stallami a prezbiterium. Był to przywilej, który w klasztorze cystersów mogła wysłużyć tylko wyjątkowa świętość. Całunem Wincentego stała się jego kukulla, ale na szyję włożono mu paliusz arcybiskupa ( prawo do jego noszenia uzyskał już w XI wieku, nie będąc formalnie metropolitą, biskup Aron). Najwcześniej w wieku XV na płycie grobowej wyryto napis: Hic iacet Vincentius Kadlubek, episcopus Cracoviensis, monachus Andreoviensis. Tu leży Wincenty Kadłubek, biskup krakowski, mnich klasztoru jędrzejowskiego ”. Tamże s. 71-73.