XXVIII Niedziela zwykła C

1. „Chcę, bądź oczyszczony. I natychmiast ustąpił zeń trąd ( Łk 5, 13). Jeżeli uzdrowienie zwykłych chorych było wielkim Miłosierdziem Chrystusa, to uzdrowienie trądem dotkniętych było dla nich bezcennym dobrodziejstwem miłosiernym. Trąd bowiem jest chorobą najstraszniejszą. Trąd oszpeca człowieka zewnętrznie i czyni go wstrętnym dla otoczenia. Skóra chorego traci zdrową cerę, a członki niepomiernie nabrzmiewają. Wszędzie się tworzą rany i wrzody, oczy ciekną, głos staje się chrapliwy, paznokcie odpadają, całe ciało powoli gnije i ropieje. W końcu trędowaty staje się żywym trupem i bardzo cierpi. Ciało ropiejące cuchnie nieznośnie, a duszę trapi wielkie przygnębienie, trwożliwość i chorobliwa tęsknota za śmiercią, która zwykle zbyt rychło nie nadchodzi. Choroba ta często bywa nieuleczalna i jest bardzo zaraźliwa: wystarczy nieraz dotknięcie szaty chorego, by wkrótce zachorować. Trędowaci od najdawniejszych czasów wzbudzali wstręt w Izraelu, a prawo Mojżeszowe wyłączało ich ze społeczności ludzkiej: chorzy winni byli przebywać w miejscach odosobnionych i gdy spostrzegali, że jakiś wędrowiec nieświadomie zbliża się w ich kierunku, winni byli ostrzegać wołając: Odstąpcie – jesteśmy nieczyści! Badanie trądu i rozpoznawanie objawów jego wystąpienia lub ustąpienia należało do obowiązków kapłanów i tym samym miało charakter religijny. Trędowaci winni byli nosić wyróżniające ich suknie, chodzić z odkrytą głową i podwiązaną twarzą, a posiłek brać z pewnego oznaczonego miejsca, gdzie go składano jakby jakiemu dzikiemu zwierzęciu. Uważano powszechnie tę chorobę za przekleństwo i karę za grzechy. Trąd tedy był symbolem całkowitego opuszczania i nędzy – a Ojcowie Kościoła widzą w nim symbol grzechu śmiertelnego, który wyłącza człowieka ze społeczności świętych, powoduje ostre wyrzuty sumienia, sieje zgorszenie wśród bliźnich i często doprowadza ich do upadku. Grzech pozbawia człowieka wszystkich zasług dotychczasowych i możności zbierania nowych, albowiem niszczy życie nadprzyrodzone i zabija samą możność służenia Bogu. Wszystkie uczynki spełnione w stanie grzechu są martwe, gdyż nie mają mocy, która by im przed Bogiem dawała zasługę. Jest to więc trąd duchowy, obezwładniający duszę i uniemożliwiający życie nadprzyrodzone. Grzesznicy są to trupy chodzące, o których autor Apokalipsy powiada: Znam sprawy twoje, iż masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły ( Obj. 3,1), umarły dla życia nadprzyrodzonego, jak trędowaty wyłączony ze społeczności ludzkiej. […] I stało się, że gdy zdążał do Jeruzalem, przechodził środkiem Samarii i Galilei. A gdy wchodził do niektórej osady, zabiegło mu drogę dziesięciu mężów trędowatych, którzy stanęli z daleka i zawołali, mówiąc: Jezusie, nauczycielu, zmiłuj się nad nami. A ujrzawszy ich rzekł: Idźcie, ukażcie się kapłanom. I stało się, gdy szli, że byli oczyszczeni. A jeden z nich skoro zobaczył, że był uzdrowiony, wrócił się głosem wielkim wielbiąc Boga i padł na oblicze do stóp jego, dziękując: a był to Samarytanin. A Jezus odpowiadając rzekł: Czyż nie dziesięciu było oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Nie znalazł się nikt, kto by wrócił i dał chwałę Bogu, jeno ten cudzoziemiec. I rzekł mu: Wstań, idź, bo wiara twoja uzdrowiła cię ( Łuk. 17, 11-19). Trędowaci napotkali Pana Jezusa przypadkiem, ale prawdopodobnie słyszeli o Jego cudach, dlatego z daleka zaczęli prosić o uzdrowienie. Pan Jezus widział ich wielką nędzę i z Miłosierdzia swojego ich uzdrowił odpowiednio do pokładanych w Nim ufności. Mieli oni również i wielką wiarą, która się ujawnia w tym, że na rozkaz Mistrza natychmiast poszli do kapłanów, zanim jeszcze zostali uzdrowieni. Dopiero bowiem w drodze stwierdzili, że otrzymali zdrowie. Tę wiarę pochwala Zbawiciel u Samarytanina, który jeden powrócił, aby podziękować za Miłosierdzie. Dlaczego nie wrócili Galilejczycy? To zdziwiło Zbawiciela, a może dziwić i każdego z nas. Naturalne poczucie sprawiedliwości zawsze skłania do wdzięczności za otrzymane dobrodziejstwo, a tu było dobrodziejstwo niezwykłe – wielki cud Miłosierdzia Bożego. Ci Galilejczycy byli wyzuci z naturalnych pobudek wdzięczności, a nadprzyrodzonych jeszcze nie otrzymali. Może powstrzymała ich bojaźń przed powrotem do Mistrza, a może zostali zatrzymani przez kapłanów, nienawidzących Cudotwórcy. W każdym razie niewdzięczność ich jest rażąca. Ze słów Zbawiciela widzimy, że niewdzięczność Galilejczyków bardzo Go boli, tak mocno jak Go cieszy wdzięczność jednego z uzdrowionych, tym bardziej, że to był Samarytanin. Żydzi w ogóle otrzymali większe Miłosierdzie, dlatego winniby mieć lepsze zrozumienie rzeczy nadprzyrodzonych i obowiązków względem Boga. Stanowisko i przywileje nie są powodem, by okazywać niewdzięczność za otrzymane łaski, ale raczej na odwrót. Niewdzięczność jest występkiem, pociągającym karę przynajmniej odmówienia Miłosierdzia na przyszłość. Natomiast wdzięczność sprowadza na Samarytanina nowe dobrodziejstwo, jakim jest pomnożenie wiary i może doprowadzenie go do uznania Chrystusa za Syna Bożego. Można sobie wyobrazić nędzę biednych trędowatych i ich pokutne wołanie do Zbawiciela, kołatanie do Jego Miłosierdzia: Jezusie, Nauczycielu, zmiłuj się nad nami! Jakie łzy musiały towarzyszyć ich prośbom! Dusze przejęte swą nędzą zdobywają się na głęboką pokorę i szacunek względem tego, który może okazać im miłosierdzie. Tkliwe Serce Jezusa nie mogło być obojętne na nędzę nieszczęśliwych i spełniły się tu Jego słowa: Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a będzie wam otworzone. Nie należy nigdy wątpić, nawet w największym nieszczęściu, ale trzeba usilnie wołać i prosić wytrwale i z ufnością, a już sama modlitwa będzie czynem stanowczym, krokiem decydującym, po którym jeżeli nie zostaniemy całkowicie wysłuchani, to zawsze będziemy wewnętrznie pocieszeni i pokrzepieni” . ( Błogosławiony ks. Michał Sopoćko).

2. Wdzięczność jest cechą osób szlachetnych . Zadziwiające, jak bardzo doświadczenie życiowe potwierdza obecność ducha wdzięczności wobec Boga występujące u tych, którzy, w rozumieniu świata, nie szczególnie obfitują w dobra materialne. Jakże często z kolei dostrzegamy brak chociażby najmniejszych oznak wdzięczności u tych, którzy z dobrami materialnymi chorobliwie związali swe serca! Wdzięczność nie jest więc pochodną tego, co się posiada, ale właściwością wrażliwego i dobrego serca. Immanuel Kant określił bardzo precyzyjnie naturę ludzkiego zła zdaniem: Istotą podłości jest niewdzięczność. Eucharystia ( składanie dziękczynienia) jest szkołą wdzięczności i zaproszeniem do kształtowania w sobie serca pełnego wdzięczności oraz do uzewnętrzniania takiego nastawienia w swoim postępowaniu. W Ewangelii wiara stanowi nieodzowny warunek niemal każdego uzdrowienia; Chrystus chwali wiarę wdzięcznego Samarytanina, który nie tylko wykonał dokładnie polecenie Jezusa, ale nadto ukazał swoją szlachetność dziękując Zbawicielowi za uzdrowienie. Nasza wiara często kończy się tam, gdzie zaczynają się jej wymagania… nawet takie, które nie zawierają w sobie potrzeby wielkiego wysiłku jak, dla przykładu, zachowywanie piątkowego postu, czy uszanowanie Dnia Pańskiego. Lubimy spijać śmietankę naszej wiary, jej aspekty szybkie, łatwe i przyjemne; jajeczko, karpik i wódeczka stanowią nasze ulubione elementy wiary… gorzej jest już z dojrzałym podjęciem trudu nawrócenia. Marszczymy gniewnie brwi, gdy ktoś nam ośmiela się zwracać uwagę na to, że depczemy Boże przykazania. Obwarowujemy się przed tego rodzaju interwencjami eksklamacjami typu: to jest moja osobista sprawa, nie mieszaj się do mojego życia, itp. Zresztą i tak jest coraz mniej tych, którzy mają odwagę konsekwencje wskazywać na łamanie Bożych przykazań, wybierając w to miejsce drogę tolerancji dla wszystkich i wszystkiego, dopasowywania się do norm współczesności, koncentrowania się na dobru, które jest przecież obecne w każdym człowieku, itp. Wydaje się, że wielu ciężar swego nauczania przesunęło obecnie na sprawy związane z ochroną środowiska i z poszukiwaniem bezkonfliktowych sposobów współżycia grup i jednostek o krańcowo zróżnicowanym podejściu do prawdy i dobra. Być może pamięć o tych, którzy również współcześnie ponoszą męczeństwo z powodu swej wiary w Chrystusa mogłaby nas doprowadzić do poważniejszego traktowania wiary… byłoby to pewnie możliwe wtedy, gdyby nasza wrażliwość moralna, gdyby nasze sumienia, nie stały się już tak bardzo wyjałowione i obojętne; gdyby zachowały normalność swego funkcjonowania. Jak bardzo tych dziewięciu niewdzięcznych przypomina współczesnego człowieka, który pragnie przyjmować dary, w tym również dary Boże, ale bez nawiązywania kontaktu, bez utrzymywania więzi z ich Dawcą. Pragnie zdrowia duszy i ciała, pragnie pokoju serca, poczucia spełnienia, szczęścia i radości, ale nie chce trwać w łasce uświęcającej, czyli we wspólnocie z Tym, który jako Jedyny jest w stanie obdarowywać tymi darami. Nie chce dostrzegać prawdy o tym, że trwanie w wierności Bogu jest jedyną drogą prowadzącą do owych darów otrzymywania. Przeciwieństwem wdzięczności jest niewdzięczność skoligacona blisko z zazdrością i resentymentem. Naturę resentymentu przedstawił niegdyś, w charakterystyczny dla siebie sposób, czyli precyzyjnie i z humorem, oczywiście przy oburzeniu oraz pokpiwaniu poważnych filozofów, ks. Józef Tischner. Sięgnął on do bajkowego obrazu lisa stojącego po drzewem, na którym siedzi kruk z kawałkiem sera w dziobie. Charakterystyczne cechy resentymentu odnajdujemy w sposobie, w jaki lis tłumaczy sobie tę sytuację. Naprzód podkopuje wartość samego kruka: ten kruk nie jest wcale znowu taki zdolny. To, że wyfrunął on na tak wysoką gałązkę, nie świadczy ani o jego pracowitości, ani o zdolnościach. Po prostu mu się udało. Miał szczęście. Gdyby on, lis, chciał wejść tak wysoko, to też by, bez najmniejszego problemu, dał radę. Po prostu mu się nie chce, albo nie chce się popisywać. Później deprecjonuje wartość osiągnięć kruka. Ten ser, który kruk zdobył, to nie jest znowu jakaś niezwykła zdobycz, wystarczy tylko popatrzeć, jak wiele w nim jest dziur, nie jest to bynajmniej jakieś wielkie osiągnięcie… daleko mu do doskonałości. Gdyby on, lis, chciał zdobyć taki ser, to mógłby to zrobić w każdej chwili, bez większego wysiłku. Po prostu nie chce mu się podejmować trudu dla tak marnego sera. Jak on się zabiera do pracy, to jej celem musi być prawdziwa wartość, pełnowartościowy ser, a nie jakieś tam… W końcu, trzeci wymiar resentymentu stanowi próba przyjęcia obojętnej postawy, obojętnego pójścia dalej, przejścia obok drzewa, na którym siedzi kruk dzierżący w dziobie ser. Przejścia dokonywanego w taki sposób, jakby ani to drzewo, ani siedzący na nim ptak wcale nie istniały. Jest to próba programowego i zaplanowanego ignorowania, zamykania oczu na wartość i osiągnięcia innych. Przyjęcie postawy wdzięczności otwiera bramę do doświadczania prawdziwego zachwytu, do dostrzegania wielkości, głębi i piękna rzeczy, do których często przyzwyczailiśmy się, które uznajemy za normalne, oczywiste, codzienne; podobnie jak za oczywiste uznaję, przykładowo, sprawne funkcjonowanie mojego ciała. Zaczynam dostrzegać cud poruszania nogą, czy ręką dopiero wtedy, gdy widzę innych pozbawionych tej zdolności, albo gdy sam staję się zagrożony kalectwem. Wdzięczność, osiągana przez konsekwentne trwanie w łasce uświęcającej , umożliwia odzyskanie wzroku duszy, otwarcie się na pełną prawdę o Bogu, człowieku i świecie. Dostrzeżenie faktu podtrzymywania w istnieniu tego, co widzialne przez Niewidzialne, przynosi w efekcie możliwość coraz większego zachwytu nad Stwórcą i stworzeniem. Dzisiaj ta właściwość ludzkiej duszy zda się niemal zupełnie zagubiona; stanowi to konsekwencję myślenia i postępowania technicznego, materialnego, wyłącznie użytkowego, przy jednoczesnym deprecjonowaniu myślenia metafizycznego, czyli prawdziwego. Niewiele osób dostrzega dzisiaj w drzewie, kwiecie, nieboskłonie znak niesamowitej miłości Bożej. Stając przed drzewem myślimy raczej o tym, jak dużo desek, albo opału moglibyśmy z tego drzewa uzyskać. Znajdujemy się w sytuacji podobnej do niedojrzałych dzieci, które widzą same zewnętrzne przejawy troski rodziców o nich – codzienny chleb, ubranie, opieka nad zdrowiem i wykształceniem – bez dostrzegania źródła tej troski, tj. rodzicielskiej miłości. Czasem rodzice liczą na to, że gdy ich dzieci dorosną, czyli dojrzeją, to wówczas będą w stanie docenić ich miłość. To samo prawidło można zastosować wobec dojrzewania ku dostrzeganiu miłości, jaką Bóg nas ustawicznie obdarza. Dopiero wtedy, gdy stajemy się dojrzałymi – oświeconymi, zaczynamy widzieć z wdzięcznością cud Bożej miłości i jej konsekwencje w świecie i w człowieku. Stajemy się wtedy podobni do buddyjskiego mnicha, który przez lata rąbał drwa i wyciągał wodę ze studni, nie dostrzegając w tym niczego nadzwyczajnego, a nawet więcej, widząc w tym tylko przykry, codzienny obowiązek. Dopiero po oświeceniu był w stanie zakrzyknąć w zachwyceniu: Ach, cuda nad cudami, rąbię drwa i wyciągam wodę ze studni . Zanim dojrzejemy, jesteśmy tacy, jak ów mnich przed oświeceniem: codziennie patrzymy na płonącą na ołtarzu świecę i nie dostrzegamy niesamowitego piękna jej płomienia, w które można się wpatrywać i którym można się zachwycać niemal bez końca. Dopiero wtedy, gdy zostajemy oświeceni życiem w łasce uświęcającej, nasza dusza odzyskuje swój właściwy wzrok i możemy powtarzać za przemienionym mnichem: Ach, cuda nad cudami… Fakt, że w ogóle coś jest, że ja jestem, że oddycham, że mówię, słyszę, rozumiem drugiego człowieka, idę, myślę, że Bóg do mnie mówi, że rozumiem, co Bóg do mnie mówi, że Bóg stał się człowiekiem, że codziennie staje się obecny na ołtarzu, że jednoczy się ze mną w Komunii Świętej, że ciągle jest obecny przy mnie i we mnie, że pragnie być ze mną wiecznie… Ach, cuda nad cudami; rąbię drwa i wyciągam wodę ze studni. Powyższe uwagi muszą zostać jednak koniecznie uzupełnione niezwykle istotnym dopowiedzeniem; prawda w nich zawarta odnosi się nie tylko do mnie osobiście, ale do każdego człowieka w jednakowym stopniu. Dopóki nie przyjmiemy do swego serca przesłania o tym, że Bóg kocha każdego człowieka jednakową miłością, dopóty nie osiągniemy dojrzałości psychicznej, duchowej, ludzkiej. Ten motyw będzie jednakowoż szerzej rozważany w naszych kolejnych refleksjach.

3. Wielki cud Bożego Miłosierdzia, cud uzdrawiania i oczyszczania z trądu grzechu, dokonuje się ustawicznie, codziennie, w ramach sakramentu pokuty i pojednania. Ogólna dostępność Jezusowego daru oczyszczania powinna mobilizować chrześcijanina do konsekwentnego trwania w łasce uświęcającej. Gdy możliwość ta zostaje zaniedbana, to w konfrontacji z własną śmiertelnością słyszymy niekiedy, kompletnie niezrozumiałe w ustach ucznia Chrystusowego, pytanie: – Czy w ogóle można się przygotować do śmierci? – Można. – Jak? – Poprzez życie w łasce uświęcającej.


2. Jak cudnie w zmierzchu cieni
Twój obraz w sercu lśni.
Wód kryształ się rumieni,
Na nim Twój promień drży.
O Jutrznio powstająca,
O Gwiazdo z chmur świecąca,
Maryjo, Maryjo, o Maryjo świeć!

3. Na wiośle żeglarz wsparty
Z ócz sączy łzę po łzie.
W Tobie ma port otwarty,
W tęsknocie wzywa Cię.
Gdy wiatr bałwany wzdymie,
Niech głuchną na Twe Imię,
Maryjo, Maryjo, o Maryjo świeć!

4. O smutne nasze pieśni
Echem rozchodzą się w dal.
Wtórują im boleśniej,
Serca z poszumem fal.
Na pieśni smutne echo,
Ty rajską wtórz pociechą,
Maryjo, Maryjo, o Maryjo świeć!