XXXI Niedziela zwykła C

1. „W jednym dniu po południu poszłam przez ogród i stanęłam nad brzegiem jeziora i długą chwilę zamyśliłam się nad tym żywiołem. Nagle ujrzałam przy sobie Pana Jezusa, który mi rzekł łaskawie: To wszystko dla ciebie stworzyłem, oblubienico moja, a wiedz o tym, że wszystkie piękności niczym są w porównaniu z tym, co ci przygotowałem w wieczności.  O, jak Bóg jest nieskończenie dobry, ściga nas swoją dobrocią. Najczęściej zdarza się, że udziela mi Pan największych łask wtenczas, kiedy ja się wcale ich nie spodziewam”. ( Dzienniczek 158).

2. Przedstawione w dzisiejszej Ewangelii spotkanie Chrystusa z Zacheuszem uznaje się za klasyczny opis autentycznego spotkania Boga i człowieka. Inicjatywa tego spotkania zawsze pochodzi od Boga; od Boga otrzymujemy życie, Jego łaską jesteśmy zbawieni. Ze strony zaś człowieka odkrywamy w Zacheuszu wzorcowe przyjęcie Bożej inicjatywy: radośnie i bez zwlekania odpowiada na Boże Słowo, Boże pragnienie nawiązania serdecznej więzi osobowej, swoim nawróconym życiem i szczodrze otwiera drzwi swego postępowania na uzdrawiającą moc Bożej obecności. Jego nawrócenie znajduje namacalnie praktyczne konsekwencje w formie konkretnej miłości bliźniego; naprawienie wyrządzonych krzywd, materialna pomoc bliźniemu z własnych środków. Postanowił, innymi słowy, uczynić swe życie i postępowanie bardziej Bożym i jednocześnie ludzkim; powrót do zachowywania Bożych przykazań zaowocował większą wrażliwością na bliźniego. Dlatego Zacheusz może i powinien stanowić również dla nas wzór prawdziwego spotkania z Bogiem. Chrystus, który wypatrzył Zacheusza ukrytego pośród liści i konarów drzewa, kieruje swój wzrok również ku każdemu z nas i chce być obecny w naszym życiu, aby je odmienić[1]. Autentyczność spotkania z Chrystusem sprawdza się przez podjęcie trudu nawrócenia. Zacheusz pozwolił Zbawicielowi ukierunkować swój umysł i rozpalić swoje życie ku niebu. Niektórzy, uważający się za twardo stąpających po ziemi, martwią się czasami, że pewni uczniowie Chrystusa chodzą za bardzo z głowami w chmurach, myślą za dużo o wieczności, są za mało ziemscy, realistyczni, nieporadni i naiwni w codziennych sprawach tego świata. W rzeczywistości dzisiaj, problem wiary i życia stanowi całkiem przeciwna postawa: zbytnie przyspawanie się  do ziemi, zacieśnienie i ograniczenie horyzontu swych myśli i życia tylko do doczesności. Tacy właśnie uczniowie Chrystusa stanowią rzeczywisty problem współczesnych dni. To ci, którzy z podejrzeniem reagują na samo słowo ubóstwo i na tego, kto próbuje je głosić oraz praktykować. To ci, którzy wiedzą zbyt dobrze, że przecież wszystko kosztuje, potrafią wszystko i zawsze przeliczać na pieniądze. To ci, którzy papieża mówiącego o tym, że marzy mu się Kościół ubogi i dla ubogich bardzo szybko i bezdyskusyjnie szufladkują jako nie rozumiejącego Europy i współczesnego świata. To ci, którzy, by nakarmić swoje rozbuchane ego, muszą głosić Ewangelię Chrystusa ubogiego z apartamentów o kilkusetmetrowej powierzchni i o kilkusetmilionowej wartości. To ci, którzy nauczają swej niezwykle wyrafinowanej, niecodziennie wysublimowanej i wyjątkowo głębokiej teologii ubóstwa z katedr swoich ekskluzywnych limuzyn. To ci, których mierzi sam widok bezdomnych, imigrantów, alkoholików i ubogich; psuje i brudzi im ich perspektywę postrzegania świata. Oni tak mocno stąpają po ziemi, że wszystko to, co zrozumieli z Ewangelii, sprowadza się do tego, że na Chrystusie i Jego Ewangelii można całkiem nieźle zarobić. Wcale się z tą swoją postawą nie kryją; owszem, wręcz się z nią afiszują, w poczuciu całkowitej bezkarności. Czasami, co prawdziwie przykre, niezrozumiałe i niepokojące, są nawet za taką postawę nagradzani. Oby Kościół mógł zawsze cieszyć się jak największą liczbą tych, którzy mają za dużo nieba w głowach; oby Pan zmniejszał skutecznie szeregi antyewangelicznych, boleśnie ziemskich realistów! Nawrócenie, którego należy dokonywać zawsze teraz, dziś, w obecnej chwili, dotyka dwóch wymiarów czasu: przeszłości i przyszłości. Wobec przeszłości podejmujemy decyzję naprawienia grzesznych, złych czynów i poniesienia ich konsekwencji, zadośćuczynienia za zło, jakiego dopuściliśmy się w minionych dniach. W odniesieniu do przyszłości, postanawiamy unikać sytuacji prowadzących do grzechu, zmieniać grzeszne nawyki, skorygować swój program dnia i sposób postępowania na bardziej zgodny z Bożymi przykazaniami i stąd bardziej wrażliwy na drugiego; postanawiamy wyjść ze świata małpiego i powrócić do świata, gdzie dominują odniesienia właściwe człowiekowi[2]. W sądowniczo – więziennych instytucjach państwowych i w mentalności świeckiej idea konieczności odpłaty za złe czyny dokonane w przeszłości jawi się jako siła wiodąca; dla wielu jest ona nawet tożsama ze sprawiedliwością. Czasami jesteśmy świadkami wychodzących z sali sądowej osób, które z jakimś rodzajem ulgi, zawsze jednak trochę podejrzanej, jakby niepełnej, ukazują swe zadowolenie z tego, że przestępcę w końcu dosięgła sprawiedliwość i że teraz będzie on musiał odpłacić za swe kryminalne czyny z przeszłości. Niekiedy patrzymy również na Pana Boga w podobny sposób, dostrzegając w Nim głównie Tego, który ma wyrównywać rachunki, albo w tym życiu, albo w przyszłym. Oczywiście, chętniej Boga wyrównującego rachunki posyłamy do innych osób, naszych wrogów, nie jesteśmy zaś tak bardzo skorzy do stosowania takiego wyobrażenia o Bogu do samych siebie. Modyfikujemy tym samym znane powiedzenie egzystencjalisty: piekło – to inni, na: piekło istnieje dla innych ( ode mnie). Wysyłamy bez mrugnięcia okiem innych do piekła i do diabła, mając nadzieję, że dopadnie ich w końcu Boża sprawiedliwość za zło nam wyrządzone; sami uciekamy się w tym samym czasie, ze łzawym okiem i z sercem bolejącym, do niezmierzonego miłosierdzia naszego Najserdeczniejszego Tatusia w niebie. Prorocy starotestamentalni byli doskonale świadomi ludzkiej grzeszności, grzechu zdrady Boga popełnianego wielokrotnie w przeszłości przez Naród Wybrany. Ich przesłanie nie koncentruje się jednak na tym, co było. Mówią: zacznijcie od nowa, przygotujcie nowe drogi, podejmijcie nowe – inne od dawnych czyny, patrzcie na Tego, Który przyjdzie i niech to przyszłe przyjście zmotywuje was do podjęcia nawrócenia, Bóg daje wam możliwość i szansę nowego początku, On nie patrzy na wasze przeszłe grzechy, On już je wszystkie zapomniał. Jezus przychodzi nie po to, by was potępić, lecz, by dać wam życie najwspanialsze z możliwych w całym wszechświecie, życie we wspólnocie z samym  Bogiem. Jak wielka, zaiste trudna do pojęcia, delikatność przebija przez spotkania i rozmowy podejmowane przez Jezusa z największymi grzesznikami. Piotr wyznaje swą grzeszą przeszłość, czując się niegodnym nawet przebywania w obecności Jezusa: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny  ( Łk 5, 8). Chrystus zachowuje się tak, jakby nie wiedział o tej złej przeszłości Apostoła, nie chce o niej mówić, nie chce się na niej koncentrować. Czyni Piotra Księciem Apostołów, mówiąc o przyszłości: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił ( Łk 5, 10). Jezus nie wyrównuje rachunków z grzeszną przeszłością niewiasty pochwyconej na cudzołóstwie, ale mówi do niej o przyszłości: Idź, a od tej chwili już nie grzesz ( J 8, 11). Jezus nie przeprowadza drobiazgowej buchalterii grzesznej przeszłości Zacheusza, ale pragnie doświadczyć z nim wspólnoty stołu ( Eucharystia) i chce, by ten celnik = grzesznik, spisał o Nim słowa prawdy = zbawienia. Jak żałośnie, w zestawieniu z postawą Jezusa, wygląda niekiedy nasze podejście do bliźniego; potrafimy w nieskończoność pamiętać i często wypominać, w bardziej lub mniej zawoalowanej formie, najdrobniejsze grzechy z przeszłości innych, nawet tych, którzy już po tysiąckroć za nie żałowali oraz dokonali szczerego nawrócenia. Pragniemy zamknąć ich na zawsze w ich, nie tak znowu niewinnej w naszym mniemaniu i bezwzględnej ocenie, przeszłości. Blokujemy dokładnie tę samą perspektywę przyszłości, którą tak zdecydowanie podkreślali w procesie nawrócenia prorocy i sam Jezus. Trudno nam przyjąć prawdę o tym, że Bóg jest Miłością, a nie, jak by nam to bardziej odpowiadało, nigdy nie kończącą się zemstą i ciągłym wyrównywaniem dawnych rachunków. Trwamy w takim nastawieniu, jednocześnie powtarzając, jako kapłani, przynajmniej kilkakrotnie każdego dnia, prawdę zawartą w słowach sakramentalnego rozgrzeszenia: Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie Swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju. I ja odpuszczam tobie grzechy w Imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Pomimo tego, próbujemy korygować Boga, który przez całe Pismo Świętego obsesyjnie powtarza, że nie ma upodobania w śmierci grzesznika, lecz pragnie jego nawrócenia, przekonując Go, że jednak w śmierci tego konkretnego grzesznika – mojego wroga, to On powinien jednak znaleźć jakieś upodobanie. Chociaż każdego dnia Chrystus przychodzi do nas na nowo, od nowa, nie możemy w sobie rozbudzić żarliwego pragnienia życia nowego, skierowanego ku przyszłości. Być może odnajdujemy w sobie tego rodzaju opór, gdyż gdzieś w głębi duszy wyczuwamy, że przyjęcie Pana Młodego – Chrystusa, który nie chce mówić o złej przeszłości grzesznika, który za tę przeszłość już zapłacił swoją Krwią i śmiercią, i który rezygnuje z zemsty oraz z wyrównywania rachunków, nakładałoby na nas samych konieczność takiego samego postępowania wobec bliźnich. Jednak bez przyjęcia takiego sposobu odniesienia wobec bliźniego niemożliwe jest dojrzałe przeżywanie wiary i życia chrześcijańskiego; nie jest możliwa autentyczna wspólnota z Bogiem – Miłością zawsze nową, zawsze zorientowaną na przyszłość, zawsze gotową całkowicie wymazać naszą grzeszną przeszłość, zawsze pełną nadziei i ufności we właściwą odpowiedź udzieloną na tę miłość, wcześniej czy później, przez człowieka: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu…


[1] K. Nitkiewicz. Homilia na uroczystość poświęcenia świątyni. KDS 103 ( 2010) s. 763.

[2] „Miarą człowieka jest zdolność i głębia przeżywania czasu przyszłego. Można też bieżącą chwilą żyć, jak małpa, z jedyną troską, czy banan nad pyskiem wisi i jak wysoko, z jedynym problemem, czy konkurencyjna druga małpa bananowi nie zagraża”. W. Sedlak. Boży kram. Kazania. Radom 1998 s. 11.


2. Być bliżej Ciebie chcę na każdy dzień,
za Tobą życiem swym iść jako cień.
Daj tylko, Boże dusz,
obecność Twoją czuć.
Myśl moją pośród burz na Ciebie zwróć.

3. Choć jak wędrowiec sam idę przez noc,
w Tobie niech siłę mam i w Tobie moc.
Gdy czuwam i wśród snu,
czy słońce jest, czy mrok,
niechaj mnie strzeże Twój, o Panie, wzrok.

4. Być bliżej Ciebie chcę i w śmierci czas,
gdy mnie już będzie krył grobowy głaz.
Być bliżej Ciebie chcę,
to me pragnienie czuj,
bom ja jest dziecię Twe, Tyś Ojciec mój.

5. Promieniem słońca Bóg, odblaskiem zórz,
po nocy krętych dróg i strasznych snów.
Przyjm Panie wdzięczny śpiew,
za Twoje Ciało, Krew,
być bliżej Ciebie chcę, o Boże mój.