XXXII Niedziela zwykła C

1. „Uwalniając nas od śmierci duchowej, Pan Jezus złagodził grozę śmierci fizycznej, gdy pouczał o nieśmiertelności duszy i nawet o zmartwychwstaniu ciał. Saduceusze w zmartwychwstanie nie wierzyli i zwrócili się do Zbawiciela z pytaniem, którego z siedmiu zmarłych braci żoną będzie w życiu przyszłym niewiasta, jeśli była kolejno za nimi wszystkimi. Zbawiciel krótko ucina dziecinne fantazje saduceuszów i odpowiada: Błądzicie, nie znając Pism ani mocy Bożej. W zmartwychwstaniu bowiem ani się żenić będą, ani za mąż wychodzić, ale będą jako aniołowie Boży w niebie. A nie czytaliście, co o powstaniu umarłych powiedziane jest przez Boga, mówiącego wam: Jam Bóg Abrahama, i Bóg Izaaka i Bóg Jakuba ( Wyjścia 3, 6). Bóg nie jest Bogiem umarłych, ale żywych. A słysząc to rzesze, zdumiewały się nad nauką Jego ( Mat. 22, 29-33). W powyższych słowach, Pan Jezus wytyka saduceuszom błędne pojęcie o Bogu, a jednocześnie wyraźnie dowodzi nieśmiertelności duszy i zmartwychwstania ciała. W powyższych słowach Chrystusa zawiera się również nauka o właściwościach życia po zmartwychwstaniu. Ci, którzy będą godni chwalebnego zmartwychwstania, nie powstaną znów jako dzieci tego świata, które umierają i dlatego się żenią. Będą oni wprawdzie różnej płci, ale bez używania jej: będą równi Aniołom i synom Bożym, którzy się nie żenią i za mąż nie wychodzą, bo są nieśmiertelni. Saduceusze zaprzeczali istnieniu Aniołów. Dlatego Pan Jezus celowo mówi o nich, by przy tej okazji pouczyć tych sekciarzy i o tej prawdzie. Aby jeszcze bardziej przekonać ich o nieśmiertelności duszy, Pan Jezus powołuje się na księgę Wyjścia i przytacza z niej urywek o objawieniu się Boga Mojżeszowi w postaci krzaku gorejącego, który się nie spalał, i z którego Mojżesz usłyszał głos: Jam jest Bóg ojca twego, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba.  Abraham, Izaak i Jakub już dawno nie żyli i ciała ich uległy rozkładowi. Skoro jednak Bóg mówi, że jest ich Bogiem, to znaczy, że żyją ich dusze. Bóg bowiem nie będzie nazywał siebie Bogiem umarłych. A zatem wbrew nauce Saduceuszów jest nieśmiertelne życie duszy i jest zmartwychwstanie. Na zmartwychwstanie ciał można by przytoczyć inne miejsca Pisma Świętego, Zbawiciel jednak tego nie czyni, bo to jedno wystarczy. Odpowiedź Pana Jezusa ujawnia Jego nieskończone Miłosierdzie w stosunku do pytających, którzy nie tyle chcieli dowiedzieć się prawdy, ile podstępnie ośmieszyć zarówno podstawowy dogmat wiary, jak i tych, którzy go głoszą. Tymczasem usłyszeli odpowiedź przekonywującą, pełną słodyczy i łaskawości. Wśród ogólnej napastliwości wrogów Zbawiciel zachowuje spokój i rzuca nie iskry i błyskawice, lecz rozsuwa pełnię słonecznego światła i miłosiernego ciepła żywotnego. A więc Pan Jezus uwolnił nas od śmierci wiecznej i złagodził grozę śmierci doczesnej, zapewniając zmartwychwstanie na żywot wieczny. Któż zaprzeczy, że to jest nieskończone Miłosierdzie Boże, bo wyzwala nas z największej nędzy. Toteż św. Paweł rozważając te prawdy, nie może się powstrzymać od zachwytu: A gdy to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność, tedy wypełni się słowo, które jest napisane: Pochłonęło śmierć zwycięstwo. Gdzież jest zwycięstwo twe, o śmierci? Gdzież jest, o śmierci oścień twój? A ościeniem śmierci jest grzech, siłą zaś grzechu jest Zakon. A Bogu dzięki, że nam dał zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa ( I Kor. 15, 54-57)[1]. ( Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko).

2. W dzisiejszym pierwszym czytaniu odnajdujemy heroiczny, nie do pojęcia w kategoriach jedynie doczesnych, przykład wiary matki synów Machabejskich. Przekazuje nam ona zaiste życiodajną i poruszającą prawdę: lepiej jest dla trwania w prawdzie stracić życie doczesne, niż wegetując w fałszu, zdążać do wiekuistego potępienia. Matka ta, trzymając swój wzrok utkwiony w Bogu, odczytała tym samym właściwie prawdę o całej rzeczywistości stworzenia. Czy w treść tej historii nie powinni się szczególnie intensywnie zagłębiać ci rodzice, którzy tak bardzo martwią się o to, co pozostawią w wymiarze materialnym swoim dzieciom, a jakoś mniej zastanawiają się nad tym, jakie świadectwo wiary oraz miłości Boga i bliźniego, jaki przykład wierności Bogu, zachowywania Bożych przykazań i wrażliwości na Bożą wolę zapamiętają w nich ich dzieci? Saduceusze z dzisiejszej Ewangelii przedstawiają dokładnie przeciwną, w porównaniu z postawą matki Machabejskiej, postawę. Tak mocno utkwili swój wzrok jedynie w ziemi, w doczesnym życiu, że zdeformowali przez to swoją percepcję całej rzeczywistości i odwiecznych, Bożych praw stanowiących jej nienaruszalny fundament. W świecie zwierząt – drapieżników najsilniejszym instynktem jest instynkt przetrwania. Lwica żyje po to, by zabijać inne zwierzęta i przez to podtrzymywać swoje biologiczne istnienie. Ale nawet taki drapieżnik jak lwica wygasza swój priorytetowy instynkt przetrwania w czasie, gdy musi wykarmić młode lwiątka. Wtedy zabija i przynosi zdobycz młodym; można powiedzieć, że w tym czasie instynkt macierzyński bierze górę nad instynktem przetrwania[2]. Ten przykład ze świata przyrody ukazuje prawdziwą potęgę więzi matka – potomstwo. Dla matki nie ma większej naturalnej wartości niż życie jej dzieci. Matka synów Machabejskich potrafiła dać wyjątkowe świadectwo, ucząc swe dzieci i nas wszystkich, gdzie jest życie pełne i prawdziwe – w jedności z Bogiem, której nie powinna przerywać nawet śmierć doczesna. Przypomina tym samym antropologię adekwatną, antropologię obejmującą pełny zakres natury i przeznaczenia człowieka; przypomina pełną prawdę o człowieku i jego losie. W pytaniach – kwestiach przedsoborowych, polski kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła pytał: dlaczego tak zaawansowany technologicznie wiek XX przyniósł morze cierpień, góry trupów i ocean krwi? I odpowiadał: ponieważ proponowana antropologia ( Marks, Nietzsche, Freud) jest fałszywą antropologią, która przytłoczyła  i zaciemniła przekaz antropologii adekwatnej. Dla pełnego uzdrowienia człowieka współczesnego trzeba koniecznie i ciągle przypominać tę właśnie antropologię, która w pełni objawiła się w Bogu – Człowieku; pierwszą encykliką świętego papieża Jana Pawła II była encyklika Redemptor hominis. Dzisiaj, pomimo teoretycznego zaniku komunizmu, Kościół musi kontynuować zadanie uobecniania prawdy o człowieku, którego serca nie jest w stanie wypełnić ani walka klas, ani buta i szatańska pycha rasy panów, którzy wcale nie zniknęli, tylko zaczęli przywdziewać inne szaty, ani anarchia liberalnej rozwiązłości, ani nihilizm filozofii przypadku, ale jedynie Ten, Który dla nas i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba, i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Czy obecnie nie należałoby również podkreślać, w uzupełnieniu do rozpowszechnionego wyrażenia Człowiek jest drogą Kościoła,  ewangelicznego: Chrystus jest drogą człowieka? Druga Księga Machabejska, z której zaczerpnięto dzisiejsze czytanie mszalne, była bardzo  często poddawana lekturze przez wspólnoty pierwszych chrześcijan; możemy nawet powiedzieć, że była ona ulubioną księgą starotestamentalną wczesnych uczniów Chrystusa. Podobnie jak wierna tradycji religijnej część narodu wybranego w połowie drugiego wieku przed Chrystusem wolała wybrać śmierć, niż złamać Przymierze zawarte z Bogiem i poddać się pogańskim zwyczajom Greków, tak również pierwsi chrześcijanie woleli umrzeć, niż zdradzić Chrystusa i oddawać pokłony pogańskim bożkom Rzymu.  Współcześnie, dzisiejsza niedziela jest jedyną w całym trzyletnim cyklu czytań mszalnych, gdy sięgamy do tej Księgi. Postawmy sobie proste pytania: o jakim męczeństwie za wiarę możemy mówić w odniesieniu do nas samych? O jakiej gotowości na śmierć dla Chrystusa? W wielu przypadkach my przecież mamy poważny problem chociażby z sumiennym przygotowaniem i sprawowaniem Służby Bożej, z odpowiedzialnym głoszeniem Słowa Bożego. O jakiej więc gotowości do męczeństwa może być mowa wśród tych, którzy ciągle poszukują okazji do uchylania się od bezkompromisowego głoszenia Słowa, do generowania jak największej liczby dni wolnych, do ustawicznego szukania tego, co na skróty, co łatwiejsze, sprytniejsze, jak najmniej uciążliwe? Przynajmniej w minimalnym stopniu bądźmy ze sobą szczerzy i nie oszukujmy się, mówiąc, że skoro nie stać nas na sumienne podjęcie relatywnie lekkich obowiązków wynikających z naszej wiary i powołania, obowiązków, które możemy spełniać w miarę komfortowych warunkach, to nagle staniemy się gotowi ponieść męczeńską śmierć dla Chrystusa i wiary. Być może jednak nie każdy z nas został wezwany do męczeństwa krwi, ale z pewnością każdy jest wzywany do składania świadectwa męczeństwa codzienności, rozumianego jako wychodzenie z normalności, która oznaczałaby przeciętność[3]. Czy Kościół w Polsce XXI wieku jest prześladowany? Jedni twierdzą, wskazując na publiczne akty profanacji największych świętości katolickich, próby wyrugowania jakichkolwiek oznak wiary z życia publicznego, czy na postępującą laicyzację, że oczywiście – Kościół w Polsce jest prześladowany! Inni, zwłaszcza ci, którzy doświadczyli pobytu w miejscach, w których chrześcijaninie są mordowani lub wypędzani ze swoich domostw, sugerują, że ci, którzy mówią o prześladowaniu Kościoła w Polsce współczesnej powinni przynajmniej poważnie zastanowić się nad sobą. Czy więc Kościół w Polsce jest prześladowany, czy też nie? Oczywiście, że Chrystus, Kościół – Oblubienica Chrystusa i Chrystusowi uczniowie w Polsce XXI wieku są prześladowani! Przede wszystkim, i w pierwszym rzędzie, są prześladowani przez mój grzech, przez moje trwanie w grzechu i niechęć do podjęcia szczerego nawrócenia. Gdybym ja wyzwolił się z mojego grzechu, nie tylko prześladowanie Kościoła w Polsce, ale również na całym świecie, w znacznym stopniu by zelżało. Moja letniość wiary, brak szczerego zaangażowania i osobistej świętości życia, brak woli współpracy z łaską Bożą, stanowią znaczące elementy prześladowania Kościoła. Aby zmniejszyć prześladowanie wiary we współczesnym świecie, popatrzmy więc w prawdzie na nasze postępowanie, usuwajmy z tegoż postępowania elementy nie – Chrystusowe, wzmacniając jednocześnie więź z Tym, który obdarza nas pełnią życia teraz oraz w wieczności i poprzez tę więź przyjmujmy do swego życia całość prawdy, w tym prawdę o tym, że nasza ojczyzna jest w niebie, i że Pan przygotował dla każdego z nas tam miejsce. Tego miejsca nie zdobywa się inaczej niż przez trwanie w jedności z Nim i poszukiwanie oraz szanowanie prawdy. Tym bardziej musimy być na taką postawę uwrażliwieni, że żyjemy w świecie, który często promuje wizję współpracy pomijającej prawdę. Zachęca się różne osoby do angażowania się  w różnorakie inicjatywy, we wspólne prace, we wspólne przeżywanie czasu, grzeczne wymiany słów i zachowań, ale konsekwentnie, jakby z założenia, pomija się jakiekolwiek próby konfrontacji z prawdą. Świadomie nie podejmuje się niewygodnych spraw doktrynalnych, by ominąć ewentualne nieporozumienia, zgrzyty, nieprzyjemne sytuacje. Możemy być razem, działać razem, miło się do siebie odnosić, ale broń Boże nie wolno nam poszukiwać razem prawdy o Bogu, świecie i człowieku, bo ona może stanowić dla nas przeszkodę. W takiej atmosferze ten, kto ośmiela się chociażby zamarzyć o prawdzie, natychmiast zostaje stygmatyzowany jako kontestator, wichrzyciel, fanatyk, nieodpowiedzialny i krótkowzroczny burzyciel tego porządku, który my z takim trudem próbujemy budować. Czy można być prawdziwym chrześcijaninem pomijając prawdę? O. Celestyn Napiórkowski wspominał swego czasu rozmowy z przedstawicielami protestantyzmu, które przebiegały w następującym duchu: protestanci mówili do katolików – Ale dlaczego wy tak mocno upieracie się przy tych objawieniach maryjnych? Czy one naprawdę są takie ważne? Przecież stanowią między nami tylko kolejną przeszkodę do pojednania. Mądry franciszkanin odpowiadał – Tu nie chodzi o to, czy my, katolicy, upieramy się przy tych objawieniach czy nie, ale o stwierdzenie, czy te objawienia są prawdziwie, dzieją się rzeczywiście, czy też są tylko wymysłem – złudą ludzi. Jeżeli one są prawdziwe, to my nie mamy prawa ich pominąć, nie mamy prawa o nich nie mówić. Z pewnością, jeśli nie wszyscy, to zdecydowana większość mieszkańców naszej planety, pragnęłaby tego, by każdy człowiek był kulturalny, delikatny i wrażliwy; tak jednak w doczesności nie jest. Doskonale kulturalny i delikatny każdy będzie w niebie. Tutaj, na ziemi, egzystują obok siebie bardziej i mniej kulturalni, również tacy, którym brak niemal zupełnie elementarnej kultury osobistej, i którzy czują się upoważnieni do brutalnego i wulgarnego obrażania innych. Istnieją również kulturalni w sposób koniunkturalny, płynący z wyrachowania, wybiórczy; potrafią być kulturalni wobec tych, od których czegoś oczekują, nie czują się jednak zobligowani do zachowywania podstawowych zasad kultury wobec pozostałych osób. Taka jest rzeczywistość doczesności skażonej grzechem. Dla ucznia Chrystusowego ważną sprawą pozostaje jednakże to, by w prawdzie określał swoje postępowanie i podejmował ustawicznie trud nawracania… również trud nawracania ze swego braku kultury osobistej. Określać w prawdzie swoje postępowanie… nie stawać się superkrytycznym wobec grzechów innych, i niezwykle wyrozumiałym wobec własnych przewin. Pewien kardynał lubił opowiadać zabawną historię dobrze ilustrującą ten problem. Jest to relacja o wyjątkowo żarliwym i bezkompromisowym kaznodziei i jego parafianinie, który zwykł siadać w pierwszej ławce świątyni i głośno aprobować usłyszane nauczanie. Sytuacja wyglądała mniej więcej tak: Kaznodzieja grzmiał:  – Ja to bym tych rozpustników… ich wszystkich, to ja to bym ich… wystrzelał! Parafianin gromko odpowiadał: – Amen! Amen! Brawo! Kaznodzieja kontynuował jeszcze ostrzej: Ja to bym tych złodziei… ja to bym ich wszystkich… powywieszał! Parafianin reagował równie gorąco: Brawo! Brawo! Amen i po stokroć: Amen! Kaznodzieja: – Ja to bym tych wszystkich alkoholików… ja to bym ich wszystkich… zgilotynował! Po tej deklaracji w kościele zapadła niespodziewana cisza; wszyscy obecni dziwili się brakiem reakcji żarliwego parafianina. Po jakimś czasie dał się słyszeć jego cichy pomruk: – A to jest moja osobista sprawa…


 

[1] M. Sopoćko. Miłosierdzie Boga w dziełach Jego. Londyn 1958 s. 206-207.

[2] G. Kuby. Globalna rewolucja seksualna. Kraków 2013 s. 8-9.

[3] „ Czy dużo mi potrzeba, by stać się normalnym człowiekiem? Niewiele, poznać jednak muszę straszną masę. Ukochać wygody osobiste, dbać o swój wygląd zewnętrzny oraz imponować elegancją, mniej kochać pracę i nie być jej entuzjastą, więcej czasu poświęcać na utrzymanie stosunków towarzyskich, pić wódkę, grać w karty, lubić wyjazdy, szanować starszych i wyrzec się myśli o zmianie obecnych stosunków społecznych, pracować tylko tyle co konieczność wymaga, być ślepym na ujemne strony życia i głuchym na głosy ludzkie, bawić się w idealizm obecnego stanu rzeczy, prowadzić życie beztroskie, o tyle o ile zbawiać dusze ludzkie przez wyspowiadanie przed samą śmiercią, wykląć własną pomysłowość, a bawić się w odbitki wzorów podanych przez ojców, zostać wreszcie jednym z tych, co gdy wpadną między wrony, muszą krakać jak i one… Nie, to nie dla mnie!”. W. Sedlak. Pamiętnik II. Radom 2001 s. 52.


2. Choć idę przez ciemną dolinę,
Niczego nie muszę się trwożyć,
Bo Pasterz mój zawsze jest przy mnie,
W obronie mej stanąć gotowy.

3. Do stołu swojego zaprasza,
Na oczach mych wrogów to czyni,
Olejkiem mi głowę namaszcza,
I kielich napełnia obficie.

4. Twa łaska i dobroć podążą
W ślad za mną po dzień mój ostatni,
Aż dotrę, o Panie, do domu,
By z Tobą zamieszkać na zawsze.