1. „Dusza zbroi się przez modlitwę do walki wszelakiej. W jakimkolwiek dusza jest stanie, powinna się modlić. Musi się modlić dusza czysta i piękna, bo inaczej utraciłaby swą piękność; modlić się musi dusza dążąca do tej czystości, bo inaczej nie doszłaby do niej; modlić się musi dusza dopiero co nawrócona, bo inaczej upadłaby z powrotem; modlić się musi dusza grzeszna, pogrążona w grzechach, aby mogła powstać. I nie ma duszy, która by nie była obowiązana do modlitwy, bo wszelka łaska spływa przez modlitwę. Przypominam sobie, że najwięcej światła otrzymałam w adoracjach, które odprawiałam codziennie przez pół godziny przez cały Post, przed Najświętszym Sakramentem leżąc krzyżem.[…] Niech dusza wie, że aby się modlić i wytrwać w modlitwie musi się uzbroić w cierpliwość i mężnie pokonywać trudności zewnętrzne i wewnętrzne – trudności wewnętrzne: zniechęcenie, oschłości, ociężałość, pokusy; zewnętrzne: wzgląd ludzki – i uszanować chwile, które są przeznaczone na modlitwę”. ( Dzienniczek 146, 147).
2. Już dzisiejsze pierwsze czytanie ukazuje potęgę modlitwy. Przed wejściem do Ziemi Obiecanej Izraelici musieli stoczyć bitwę z Amalekitami. Mojżesz, wtedy już w podeszłym wieku, nie uczestniczył bezpośrednio w bitwie, ale z miejsca wyższego, trwał na modlitwie. Znakiem tego trwania były jego podniesione do góry ręce; gdy one były w górze, również górą w walce był Izrael. My znajdujemy się w podobnej sytuacji – toczymy bój nie militarny, ale walkę o charakterze duchowym, walkę o zachowanie wierności Bogu i Jego przykazaniom, Jezusowi i Jego Ewangelii, walkę toczoną przeciwko szatanowi – kosmicznemu kłamcy i tym, którzy łączą się z nim przez swoje uczynki. Pan Bóg, przez swoje Słowo, przypomina nam dzisiaj prawdę o tym, że naszą wielką siłą w tej bitwie jest modlitwa. Nawet więcej, stanowi ona najpotężniejszą i najskuteczniejszą broń w walce duchowej, pod warunkiem, że została oparta na życiu zharmonizowanym z Bożymi przykazaniami, oparta na konsekwentnym trwaniu w łasce uświęcającej. W Ewangelii Pan Jezus pogłębia nasze rozumienie modlitwy, przypominając o tym, że powinniśmy się modlić ciągle i nigdy nie ustawać. Nadzieja i ufność pokładane w Bogu winny stanowić poniekąd naturalny fundament modlitwy. Takie nastawienie serca wymaga oczywiście wytrwałości i cierpliwości, czyli tych wartości, których współczesny świat ani nie rozumie, ani nie potrafi uszanować. Żyjemy w antykulturze określanej niekiedy angielskim terminem instant – natychmiast; pragniemy szybkich, właśnie natychmiastowych rezultatów działań; nie mamy czasu na spokojne i dokładne gotowanie zupy naszego życia, wolimy zupkę – instant, przygotowaną z chemicznych, mrożonych, spreparowanych przez kogoś innego składników… żeby tylko było szybko. Tym bardziej musimy być świadomi, że właśnie wytrwałość rozwija naszą ufność Bogu; brak wytrwałości i cierpliwości pomaga nam w sposób bolesny doświadczyć prawdy ukazującej, jak słabi jesteśmy wtedy, gdy próbujemy żyć bez Boga. Dlatego: ciągle się módlcie ( Łk 18, 1). Nasz czas w rzeczywistości znajduje się w rękach Boga. Modlitwa jawi się więc jako życiowa konieczność dla tego, kto czas swego doczesnego życia pragnie uczynić czasem zbawienia; ten, kto się prawdziwie modli, będzie zbawiony, ten, kto odrzuca modlitwę, będzie potępiony. Nie można więc oddzielić modlitwy od życia chrześcijańskiego. Te dwie rzeczywistości idą hand in hand. Święta Teresa z Avili, której wspomnienie liturgiczne obchodziliśmy w ubiegłym tygodniu, jest nazywana mistrzynią życia duchowego i nauczycielką modlitwy. Jest ona autorką tzw. klasycznej definicji modlitwy, która przedstawia się następująco: Modlitwa wewnętrzna jest to, zdaniem moim, poufne i przyjacielskie z Bogiem przestawanie i wylewna, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje… Przyjacielskie i poufne przestawanie zakłada stałą relację modlącego się człowieka do Boga; więc nie jednorazowy akt, ale ciągła pamięć o obecności Tego, który jest moim Najlepszym Przyjacielem. Choć to Pan, mogę przecież rozmawiać z Nim jak z przyjacielem. Droga, którą obserwujemy u osób spotykających Chrystusa w Ewangelii jest przedłożona do odbycia dla każdego człowieka wierzącego. Święta Teresa, bazując na swoim osobistym doświadczeniu, zachęcała osobę modlącą się do wyobrażania sobie Jezusa w Jego ludzkiej postaci, w tajemnicach Jego życia ziemskiego, jak czynimy to, celem przykładu, podczas modlitwy różańcowej. W Jezusie ziemskim odnajdujemy bowiem doskonały wzór człowieka zjednoczonego z Bogiem, odnajdujemy odpowiedź na pytanie: co to znaczy być prawdziwym człowiekiem? Jednocześnie, właśnie przez kontemplację Jezusa w jego ludzkiej postaci, mamy dojść do uznania Chrystusa – Zmartwychwstałego Kyriosa i Żywego – Obecnego w Eucharystii; nie tylko ja patrzę podczas modlitwy w oczy Jezusa, ale i On patrzy na mnie bezustannie – nie jako surowy sędzia, ale jako Najlepszy Przyjaciel. Po wiele razy powtarzana… Nie istnieje modlitwa nieskuteczna, nie w tym sensie, jak my to sobie czasami wyobrażamy, czyli jako spełnienie przez Boga naszych próśb, ale jako relacja, w której dokonuje się moje dojrzewanie w człowieczeństwie i w wierze. Przez modlitewną wytrwałość, przez wiele razy powtarzaną rozmowę z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje ( liczba mnoga w tym przypadku jest istotna; nie tylko ja wiem, że On mnie miłuje, ale wiem, że inni są przez Niego obdarzani taką samą miłością) modlący się człowiek otrzymuje łaskę wglądu w swoją duszę i możliwość dojrzewania w tożsamości ludzkiej i chrześcijańskiej. Koryguje wtedy swe uprzednie, nawet najbardziej żarliwe prośby; pyta sam siebie ze zbawczym zdziwieniem: jak ja się mogłem modlić o takie rzeczy, jak mogłem prosić Boga o coś, co w rzeczywistości stanowiłoby krzywdę wyrządzoną bliźniemu? Na wytrwałej modlitwie stajemy się bardziej ludzcy i Boży, w znaczeniu uwrażliwiania swej duszy ma przykazanie miłości Boga i bliźniego. Ile razy człowiek musi powtórzyć, skierowane do Boga, modlitewne zawołanie Abba – Ojcze, by w końcu przyjął bezwarunkowo prawdę o powszechnym braterstwie ludzi, prawdę o równej godności każdego człowieka i zaczął według tego rozpoznania postępować? Czy bez tego rozpoznania, wprowadzanego w moją egzystencjalną praxis, mam prawo w dalszym ciągu nazywać Boga naszym Ojcem? Mistyczna ekstaza związana z odkryciem miłości oraz słodyczy Boga Ojca, koniecznie musi zostać dopełniona praktycznym przekazaniem tej miłości i słodyczy memu bratu, bliźniemu. Prawda o Bogu, który kocha drugiego człowieka taką samą miłością jak mnie, stanowi próg dojrzałości chrześcijańskiej. Oczywiście, skala przyjęcia tej miłości zależy od otwartości konkretnej osoby na zachowywanie Bożych przykazań; kto zachowuje Boże przykazania, otwiera się na przyjęcie Bożej miłości, kto ich nie zachowuje, zamyka swe życie na szczęście płynące z Bożych przykazań. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych błędów niektórych osób jest mylenie sprytu, cwaniactwa życiowego, kombinatorstwa, z inteligencją. Tymczasem nie jest prawdziwie inteligentnym człowiek, który żyje w krętactwie i nieuczciwości. Nigdy nie można określać terminem inteligentny zachowań grzesznych, gdyż one w rzeczywistości dają świadectwo szczególnie głębokiej tępoty umysłowej, moralnej i duchowej – nie jest w najmniejszym stopniu inteligentnym taki człowiek, który przez swe czyny skazuje się na wieczne potępienie. Dopiero ten, który przyjmuje realizm rzeczywistości w całym jej zakresie, tj. również z perspektywą wieczności i pod kątem osiągnięcia szczęścia wiecznego, jest prawdziwie inteligentny. Muszę więc ciągle być czujnym, by unikać duchowego cwaniactwa, by nie stawać się wielkim chrześcijaninem bez Chrystusa, wielkim duchownym bez ducha, wielkim ewangelizatorem – katechetą, nie ewangelizującym przede wszystkim i w pierwszej kolejności samego siebie. Muszę być czujnym, by nie oceniać siebie kategoriami światowej skuteczności, ale Jezusową kategorią miłości Boga i bliźniego. Św. Jan Maria Vianney prawdopodobnie nie miałby najmniejszych szans, gdyby przyszło mu startować we współczesnych konkursach na super i mega proboszcza; nie zbudował wszak żadnej okazałej budowli, nie prowadził żadnego sklepiku z dewocjonaliami ani restauracji z anielską, czy archanielską kuchnią. Wręcz przeciwnie, sam żywił się często tylko ziemniakami, co pozwoliło wyrobionemu duchowo dygnitarzowi zawyrokować, iż dieta Proboszcza z Ars musiała mieć znaczący wpływ na jego bliskie spotkania z szatanem; spowodowała po prostu pozaświatowe zwidy i urojenia, jakich ten Święty miał doświadczać. W naszych czasach pojawiło się wielu specjalistów w różnorakich dziedzinach ludzkiej aktywności; oprócz tej dziedziny, którą mają oni wykonywać ex professo. Funkcjonuje, przykro powiedzieć, liczne grono ekspertów budowlano – wykończeniowo – gastronomiczno – finansowo – prawno – administracyjnych… i jednocześnie duchowych analfabetów. Horrorem jest dla tego rodzaju specjalistów perspektywa powiedzenia czegoś od siebie, z własnego doświadczenia, o sprawach dotyczących relacji zachodzących pomiędzy człowiekiem a Bogiem, o ludzkiej duchowości i wierze. Gdy pojawia się potrzeba, aby przekazać innym coś ze spraw ducha, to albo pozostają oni na poziomie treści dziecięcej piosenki Kto stworzył mrugające gwiazdki, albo zaczynają gorączkowo poszukiwać kogoś… kogoś innego, żeby to wziął, w nadziei, że może trafi się wreszcie ktoś autentyczny, ktoś, kto w końcu przyniesie im to coś, czego tak bardzo pragnie ich zdewastowana dusza, co w końcu przełamie i zakończy ich jałową i bezpłodną egzystencję. Nikt taki się nie pojawi, aż do czasu, gdy sam zawiążę szczerą i dojrzałą więź łaski uświęcającej z Jedynym Przynoszącym Sens, z Jedynym Zbawicielem człowieka – Jezusem Chrystusem… ale akurat ta prawda natrafia często na szczelnie zamknięte serca. Ponieważ zapuściło się sferę ducha, nie żyje się w żywej więzi łaski uświęcającej, nie żyje się wewnątrz Boga i człowieka, wewnątrz siebie, to wszystko to, co pozostaje w takiej sytuacji, sprowadza się do gorączkowego rzucania się jedynie w zewnętrzność, do podejmowania aktywności, która jest ceniona w oczach świata, do miotania się w tej aktywności na podobieństwo małpy obdarowanej brzytwą. Nie karmią strawą duchową, to przerzucili się na karmienie jadłem doczesnym; zadziwiająca rzecz – półki księgarskie wręcz uginają się od poradników kulinarnych autorstwa zakonnic, przy niemal zupełnym braku zapisów doświadczeń duchowych pochodzących z tego samego źródła. Święta siostra Faustyna Maria Kowalska otwarła swą duszę bezgranicznie na Chrystusa i Jego przesłanie Miłosierdzia, stąd jej Dzienniczek stanowi obecnie jedną z najbardziej powszechnych lektur ludzi wierzących na całym świecie. Gdyby zamiast tego zaczęła przekonywać czytelników o tym, że dodanie grama albo pół grama pieprzu do potrawy jest sprawą, od której zależy zbawienie świata, prawdopodobnie nikt by dziś o niej nie pamiętał. Jezus kończy dzisiejszą przypowieść melancholijno – dramatycznym pytaniem: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? ( Łk 18, 8). Należy zastosować to pytanie w pierwszym rzędzie do siebie, zwłaszcza wtedy, gdy odnajdujemy w sobie szczególne upodobanie do utyskiwania nad laicyzacją i sekularyzacją współczesnego świata i człowieka; gdy ja się nawracam, wtedy, niejako automatycznie, współczesny człowiek i świat staje się mniej ateistyczny. Czy Jezus znajdzie wiarę w nas? Czy Jezus znajduje wiarę we mnie dziś? Czy jestem gotowy na spotkanie z Nim? Właśnie w czasie modlitwy odnajduję ten uprzywilejowany moment prawdy, w którym mogę ciągle pytać swego serca: jak naprawdę wygląda moja miłość Boga i bliźniego?
3. Kościół często zachęcał do udzielania wielkodusznej i gorliwej odpowiedzi na Chrystusowe wezwanie do modlitwy ustawicznej; czynili tak również Pasterze Kościoła sandomierskiego[1]. W obfitej różnorodności form tej odpowiedzi odnajdujemy również takie, które dążyły do wypełnienia w sposób dosłowny Chrystusowego nakazu modlitwy ciągłej: modlitwa poranna i wieczorna, przed posiłkiem i po posiłku, Anioł Pański, Liturgia Godzin, modlitwa Jezusowa, różaniec, tzw. sztafety modlitewne, wieczysta adoracja, koronki oraz nowenny, i in. Wydaje się, że w diecezji sandomierskiej, przy obecności niemal każdej z powyższych form modlitwy stałej, najszerszy oddźwięk przyniosły w przeszłości i przynoszą obecnie, zróżnicowane pod względem wiekowym ( dziecięce, młodzieżowe, osób dorosłych) i zawodowym, kółka / róże różańcowe.
[1] „Pomoc Bożą zapewni wam modlitwa. Dlatego zalecałem wam, drodzy moi, modlitwę i tej nigdy zalecać nie przestanę. Owszem tem silniej zalecać będę, że my na ogół ten czynnik nadprzyrodzony w sprawach ludzkich lekceważymy sobie, że w obecnem pokoleniu poczucie potrzeby i obowiązku modlitwy jakby zamierało. Krzątamy się po ludzku, pracujemy po ludzku, pracujemy nieraz aż do zapracowania. I zdaje nam się, że my tacy wielcy, że my tacy mądrzy i tacy przemyślni, zdaje nam się, że my we wszystkiem sami sobie wystarczyć umiemy. A jakiż tego rezultat? Oto Bóg usuwa się od nas, abyśmy zrozumieli, czem jesteśmy bez Niego. I wtedy dopiero poznajemy całą niemoc naszą, poznajemy, że Paweł szczepi, Apollo polewa – ale jeden jedyny Bóg pomnożenie dać może. A więc do modlitwy, zwłaszcza wspólnej i wytrwałej, wszystkich nawołuję”. ( Bp Marian Ryx).
2. Gdy wiarę tracim żywą,
Matko, wspomóż nas.
Nadzieję wzbudź prawdziwą,
Matko, wspomóż nas
3. Gdy miłość gaśnie w duszy,
Matko, wspomóż nas.
Niech głos nas Ciebie wzruszy,
Matko, wspomóż nas.
4. W pokusy złej godzinie,
Matko, wspomóż nas,
Kto wzywa Cię, nie zginie,
Matko, wspomóż nas
5. Gdy śmierć się do nas zbliży,
Matko, wspomóż nas,
Do nieba wprowadź wyżyn,
Matko, wspomóż nas.