1. „Chrystus w swoim nauczaniu ustawicznie mówił o potrzebie wiary: uzdrawiając chorych – chwalił ich wiarę ( Mt 8, 13; 9, 22; 15, 28), ganił brak wiary swych uczniów podczas burzy na morzu ( Łk 8, 25), prosił o silną wiarę dla Piotra ( Łk 22, 32). Faryzeuszom zarzucał, że pomijają: To, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę ( Mt 23, 23). Jezus po swym zmartwychwstaniu powiedział do Apostołów: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony ( Mk 16, 15-16). Wiara jest warunkiem spotkania Boga w przyszłym życiu i cieszenia się Nim przez wieczność. Wiara nie może jednak ograniczać się do słownych deklaracji, lecz powinna być weryfikowana przez czyny życia. Nie każdy, kto mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie ( Mt 7, 21). Realistyczno – egzystencjalny charakter wiary w Chrystusa mocno akcentował św. Jakub Apostoł, mówiąc: Wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie ( Jk 2, 17). Wiara i codzienne życie nie mogą sobie przeczyć, lecz mają wzajemnie przenikać się i wzmacniać. […] Chrześcijanin powinien znać prawdy wiary, lecz – jeśli pragnie być wiernym uczniem Chrystusa – ma obowiązek żyć zgodnie z jej zasadami. Nie można segregować prawd wiary i przykazań: jedne przyjmować a inne odrzucać. Wiara jest darem miłującego nas Boga, darem Jego łaski ( Dz 4, 14-15). Wprawdzie dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne ( Rz 11, 29), lecz człowiek będąc wolną osobą może je przyjąć albo odrzucić – gardząc Bożą miłością. Człowiek ze swojej natury jest istotą religijną i ciągle poszukuje twardego punktu odniesienia, jakiegoś sacrum, lecz w swej pysze może wypowiedzieć Bogu posłuszeństwo. On ustawicznie poszukuje szczęścia i recept na jego osiągnięcie. Wiara proponuję człowiekowi niełatwą drogę do szczęścia, lecz prowadzącą do Tego, który swą śmiercią na krzyżu potwierdził swą miłość do nas. Droga wiary nie wymaga rezygnacji z rozumu, lecz uznania tajemnicy wykraczającej poza ograniczenia naszej przygodnej egzystencji. Rozumne przyjmowanie prawd wiary nie jest równoznaczne z jej oświeceniową racjonalizacją. Pascal napisał: Dwie przesady: wykluczyć rozum, przyjmować tylko rozum ( Myśli nr 253). Wiara ukazuje nowe horyzonty prawdy, mówiąc o Bogu, który stał się człowiekiem”[1]. ( Ks. Stanisław Kowalczyk).
2. Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać ( Łk 17, 10). Jak wielkie wrażenie wywołały te słowa, gdy wypowiedział je św. Jan Paweł II, w odpowiedzi na życzenia i gratulacje płynące w Jego stronę z okazji 10 – lecia pontyfikatu. I każdy wiedział, że w tym przypadku, słowa te z pewnością nie stanowiły wyrazu fałszywej pokory, czy pobożnej kokieterii, ale określały ewangeliczny sposób rozumienia czasu i dzieł ludzkich przyjęty prawdziwie przez świętego Papieża.
Powyższe zdanie z dzisiejszej Ewangelii kryje w sobie zupełnie przeciwny do rozpowszechnionego obecnie sposób rozumienia czasu. Człowiek dzisiejszy wykazuje tendencję do patrzenia na czas jak na swoisty rodzaj tabula rasa – wolnej, nie zapisanej rzeczywistości, której konkretne zagospodarowanie zależy w całości od jego woli i pragnień. Tymczasem starożytność, świat biblijny, a nawet jeszcze średniowiecze postrzegało czas na zasadzie rzeczywistości, w której Bóg umieścił czekające na zaktualizowanie przez człowieka czyny – zobowiązania. Stąd większość zarzutów, jakie czyni Chrystus potępionym na Sądzie Ostatecznym, dotyczy właśnie grzechów zaniedbania; istniała jakaś sytuacja egzystencjalna, której sam fakt ominięcia, jej zaniechania, już przynosił w swym rezultacie winę moralną. Dobrze obrazuje tego rodzaju sytuację przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Już samo niepodjęcie obowiązku, który czeka w czasie ( przechodzący mimo cierpiącego człowieka kapłan i lewita), zaniedbanie tego, co należało dokonać, wprowadza człowieka w stan grzechu. W taki sposób rozumienia czasu i ludzkich czynów wpisuje się również św. Paweł, gdy mówi: nie jest moją zasługą to, że głoszę Ewangelię ( innymi słowy; głoszenie Ewangelii jest moim obowiązkiem, nie zaś dowolnym widzimisię), biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii, tzn. gdybym nie wypełniał tego, co jest moim obowiązkiem, co do mnie należy ( 1 Kor 9, 16). Podobne rozumienie możemy odnieść również do rzeczywistości wiary: czy jest moją zasługą fakt, że Bóg obdarzył mnie łaską wiary, że darował mi, i ciągle daruje rodziców, księży, katechetów i inne osoby z mego otoczenia, które prowadzają mnie, przez ich czytelne i żywe świadectwo, w dojrzałe przeżywanie wiary? Jaka jest moja zasługa w tym, że pomimo tak licznych niewierności, Bóg ciągle gotów jest mi przebaczać i ciągle na nowo obdarza mnie swoim pokojem oraz przywraca do życiodajnej wspólnoty z Sobą, przywraca na drogę wiary żywej prowadzącej do wiecznego szczęścia?
Zdecydowana większość ludzi w naszej ojczyźnie uważa się za osoby wierzące. Gdy jednak podejmujemy próbę bliższego określenia ich wiary, niejednokrotnie odkrywamy poważne błędy i niedomyślenia w odniesieniu do natury i zakresu wiary dojrzałej. Najczęstsza odpowiedź na pytanie: Co to znaczy, że jesteś człowiekiem wierzącym?, wyglądałaby zapewne następująco: No, jak to, co? Uznaję w moim umyśle, uznaję aktem mojego rozumu, że istnieje taka Istota jak Bóg, i że można nawet nawiązać z Bogiem jakiś rodzaj kontaktu, i że może On wpływać na moje życie. Brakuje w takim rozumieniu wiary przyjęcia całego jej zakresu i treści, brakuje zrozumienia, że, aby mówić o wierze dojrzałej, musi ona zawierać cztery fundamentalne wymiary: a/ osobową więź z Bogiem żywym, osiąganą przez Chrystusa, w Chrystusie i z Chrystusem, poprzez trwanie w łasce uświęcającej, b/ życie sakramentalne, jako konieczny warunek tego trwania, c/ trwanie tym samym we wspólnocie Kościoła, gdzie to życie się uobecnia, d/ konsekwencje etyczno – społeczne wiary osiągane przez kroczenie drogą wierności przykazaniom Dekalogu i przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Czasem słyszymy deklaracje typu: ja jestem chrześcijaninem ewangelicznym, przeczytałem kilka razy całe Pismo Święte, wierzę tylko w to, co jest zawarte w Piśmie Świętym. Wynurzenia tego typu są niekiedy uzupełniane wyrazami wdzięczności za to wszystko, czym tak hojnie obdarzył mnie Jezus: za odzyskane zdrowie, za wyprowadzenie z nałogu alkoholizmu, hazardu, itp. Brak w tego rodzaju wyznaniach świadomości zobowiązań płynących z poznania Jezusa. Tak rozumiany Chrystus ma tylko dawać; ma dawać mi zdrowie, wyzwolenie z grzechowych uzależnień, najlepiej dokonywane w sposób cudowny, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bez najmniejszego wysiłku nawrócenia i sumiennego oraz całkowitego przyjęcia tego, co zostało zawarte właśnie w Piśmie Świętym, a co z zasady pomija się w takim rozumieniu wiary. Pismo Świętego traktuje się w takim przypadku w sposób porażająco wybiórczy. Dostrzega się, czyta się, przyjmuje się tylko te fragmenty, gdzie Jezus coś daje, natomiast pomija się zupełnym milczeniem te miejsca, w których Chrystus przedstawia jasno strukturę swego Kościoła i sposób, w jaki On w nim działa. Od przedstawiciela chrześcijan ewangelicznych raczej trudno otrzymać klarowaną odpowiedź na pytanie o jego rozumienie, przykładowo, słów skierowanych przez Pana Jezusa do Apostołów i ich następców: Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi ( Łk 10, 16). Ich dogłębna znajomość Pisma i wielokrotna tegoż lektura służy niejednokrotnie za pobożną przykrywkę, blokującą przyjęcie całości przekazu Słowa. Gdy zaczynam sam interpretować Pismo Święte, gdy utwierdzam się w przekonaniu, że właśnie tak mówi do mnie osobiście, poza interpretacją zleconą przez Mistrza Kościołowi, Duch przez Słowo, to z pewnością skończę na takim rodzaju chrześcijaństwa ewangelicznego, który będzie pozbawiony jakichkolwiek wymagań przekraczających moją subiektywność. Istnieją muzycy, nawet profesjonalni, nie lubiący muzyki; czasami porównuje się ich do niewierzących księży – katechetów nauczających innych katechizmu. Psychologia muzyki już dawno dostrzegła to zjawisko i dosyć szczegółowo je opisała[2]. Tam gdzie inni doznają głębokich wzruszeń, tworzą wyobrażenia i żywe obrazy oparte na doświadczanej muzyce, oni widzą jedynie nagie, suche, bezduszne dźwięki, połączone mniej lub bardziej widocznymi prawidłami logiki. W sferze duchowej możemy zaobserwować podobne zjawisko. Istnieją chrześcijanie ( kapłani?) nie lubiący swojej wiary, nie potrafiący przekuć zasad swojej wiary w autentyczną radość i pokój życia. W wierze widzą i doświadczają jedynie jakiś nieznośny, bezduszny ciężar, w gruncie rzeczy, fundamentalnie im obcy. Środowisko wiary, obrzędów, liturgii, rozmowy i przemyślenia na temat wiary są dla nich głównie formą dźwigania krzyża; w takich okolicznościach czują się nie u siebie, nie w swoim domu, ani nie w swojej ojczyźnie. Muszą odbębnić przymus rytuału i innych posług, ale ich prawdziwy świat znajduje się gdzie indziej. Ich awersję do wiary widać w wyznawanym przez nich w praktyce postępowania systemie wartości, w sposobie codziennego zachowania, mówienia i ubierania, w ich hobby, stającym się często dominantą ich życia, w dobieranym towarzystwie, w sposobie spędzania wolnego czasu, w sposobie postępowania dążącym do tego, by nie różnić się zbytnio od świata, by zachowywać się normalnie, żyć jak inni, ubierać się jak inni, wypoczywać jak inni, mieć dom i rodzinę jak inni. Słowo Boże nie porusza serca takiego chrześcijanina, nie rozpala jego duszy. Na pierwszy rzut oka widać, że ono go wcale nie pociąga, w ogóle nie interesuje. Nie czyni on nic, by je lepiej zrozumieć, poznać, doświadczyć, przeżyć, włączyć w swoje postępowanie, a tym mniej, by zapalać tym Słowem innych. W przypadku awersji muzycznej przyczyny znajdują się prawdopodobnie w błędnie odczytanym powołaniu życiowym, nieprawidłowej edukacji, zbytnim obciążeniu ćwiczeniem. Jakie są przyczyny awersji chrześcijanina wobec swojej wiary? Błędna formacja? Brak osobistego przyjęcia Chrystusa i powołania? Słabe poznanie wiary i brak doświadczenia spotkania z Osobą Chrystusa? Przymusowe wtłoczenie w wiarę, z którego później już brakuje odwagi, by się wycofać? Przyzwyczajenie i wygoda w odniesieniu do prowadzonego aktualnie stylu życia? Chrystus zaprasza nas dzisiaj do szczerego zweryfikowania naszej wiary i do sumiennego wprowadzania jej zasad w nasze myślenie i postępowanie .
3. Błogosławiona siostra Julia Stanisława Rodzińska ( 1899 – 1945); matka sierot. Święci i błogosławieni ukazują wiarę dojrzałą – miłość Boga przekazaną w sposób czytelny bliźniemu. Nie inaczej przedstawiała się wiara błogosławionej siostry Julii Stanisławy Rodzińskiej – córki organisty[3], dominikanki, która poświęciła swe życie przekazywaniu Bożej miłości głównie dzieciom, a szczególnie sierotom i półsierotom[4]. Siostra Rodzińska nie przestała świadczyć o wierze również w niemieckim obozie koncentracyjnym w Stutthoffie, gdzie została umieszczona przez okupanta[5]. Święty Jan Paweł II beatyfikował siostrę Julię Rodzińską, w gronie 108 męczenników polskich z czasów II wojny światowej, dnia 13 czerwca 1999 roku, w Warszawie.
[1] S. Kowalczyk. Rozważania w kręgu Słowa Bożego. Sandomierz 2018 s. 257-258. 259-260.
[2] J. Wierszyłowski. Psychologia muzyki. Warszawa 1979 s. 170.
[3] „W domu panowała bardzo religijna atmosfera, wszystko podporządkowywano służbie Bożej. Ojciec komponował własne utwory i przygotowywał dla prowadzonego przez siebie chóru. Matka wychowywała dzieci i pomagała mężowi w jego pracy. Niedaleko domu mieścił się klasztor Zgromadzenia Sióstr św. Dominika”. E. Czerwińska. Polscy święci i błogosławieni. Warszawa 2013 s. 196.
[4] „O sieroty, jak i o siostry zakonne, których była przełożoną, troszczyła się jak prawdziwa matka. Miała serce współczujące dla każdej ludzkiej biedy. Czyniła wszystko, by dla sierot stworzyć -na miarę możliwości – rodzinną atmosferę. Wyrastało to zapewne z jej głębokiego osobistego doświadczenia, rozumiała, jak nikt inny, dolę sierocych serc. W czasie okupacji niemieckiej, po wyrzuceniu dominikanek z ich klasztoru, mieszkając wraz z siostrami na kapelanii u Sióstr Wizytek, nie przestała służyć potrzebującym. Troszczyła się o siostry, o księży emerytów, o ich potrzeby materialne, a także o zachowanie wiary wśród dzieci, które uczyła w tajnych kompletach”. I. Ziembicki. Święci rodzą świętych. Sandomierz 1999 s. 106.
[5] „W tych skrajnych warunkach widać było głęboką wiarę siostry Julii. Prowadziła potajemnie wspólną modlitwę, przypominała współwięźniarkom o wartościach religijnych. Znosiła wszystkie szykany i udręki ze spokojem i modlitwą. Dzieliła się z innymi swoją porcją żywności i ubraniem”. Czerwińska. Polscy święci… s. 197.
2. Matko Pocieszenia, szczerą daj nam skruchę,
Uproś nam u Syna łaskę i otuchę.
Ucz nas szukać Bożej woli
W każdej sprawie, w każdej doli;
I na straży stój sumienia,
Święta Matko Pocieszenia, nie opuszczaj nas!
3. Matko Pocieszenia, życia strzeż i zdrowia,
Od powietrza, wojny, ognia i przednowia,
O przeżegnaj, jak kraj długi,
Nasze prace, nasze pługi;
Ustrzeż bytu i imienia,
Święta Matko Pocieszenia, nie opuszczaj nas.
4. Matko Pocieszenia, wejdź w rodziny nasze,
Święty pokój Boży w każde wnieś poddasze,
Wiarę ojców, miłość matek,
I niewinność ratuj dziatek;
Wśród niewiary i zgorszenia
Święta Matko Pocieszenia, nie opuszczaj nas.
5. Matko Pocieszenia, niby żywe łany,
Do Twych stóp się chylą wszystkie nasze stany.
Złącz miłością, dwory, chaty,
Wsie i miasta i warsztaty;
Usuń waśnie, rozdwojenia,
Święta Matko Pocieszenia, nie opuszczaj nas.